Graj sobie, co ci widno
Sytuacja dość kłopotliwa. Siedzieć w fotelu nieruchomo, uśmiechać się rzadko i tylko półgębkiem, słowem być w nastroju dalekim od entuzjazmu, gdy tymczasem scenę i widownię zdaje się najwidoczniej łączyć - trwalsza z każdą chwilą - wspólnota dobrej zabawy. Przystąpić do niej nie sposób z pełnym przekonaniem. Zaś wyznać otwarcie swą wobec niej neutralność czy zgoła brak akceptacji to tyle, co narazić się na zarzut megalomanii. Albo malkontenctwa w najlepszym razie. Rzecz jest cienka, tym bardziej że idzie nie o byle jaką farsę pokazaną w byle jakim teatrze przez byle jakiego reżysera. Lecz o pierwszą polską komedię wierszowaną, przypomnianą przez Adama Hanuszkiewicza na scenie o ustalonej renomie.
Nazwa teatru i nazwisko reżysera mówią same za siebie, nie wymagają rekomendacji. A sztuka? Także nie. Opinię współczesnych zanotował przed dwustu laty Wojciech Bogusławski: "Wielu uczonych zatrudniało się przekładaniem sztuk z obcych autorów, między któremi "Syn marnotrawny" Voltaire'a, pierwsza komedyja wierszem, przez Trembeckiego przełożona, powszechnemu pochwałami uwieńczona została." Ojciec i kronikarz sceny narodowej potwierdził tę ocenę, włączając kilkakrotnie komedię do repertuaru swojego zespołu. Później równie znakomite referencje wystawili jej i pisarze, i historycy literatury. Krótko mówiąc, odkryciem repertuarowym nie jest. Cóż z tego, że po wojnie grana była bodaj tylko raz. Nie zmienia to faktu, że dość powszechnie uważa się za jeden z kilku zaledwie rodzynków w ciężko dziś strawnym w całości dorobku dramatopisarstwa czasów Stanisława Augusta. Wszyscy podkreślają zgodnie, że siłą utworu jest przede wszystkim język. Potoczysty, rubasznie sarmacki, jędrny i wykwintny zarazem. Pełen pysznych powiedzonek, nierzadko dosadnych. Zaletą jest bystra obserwacja obyczaju szlacheckiego. Ciekawe, że w tym samym czasie, gdy Franciszek Zabłocki bije w Sarmatów i lansuje - wedle wskazań dworu - Fircyka jako pozytywny wzór osobowy, Trembecki - zawsze najwierniejszy sługa króla - potrafi obdarować swych szlacheckich bohaterów wieloma cechami sympatycznymi. Umie w nich, choć nie we wszystkich zapewne, "postrzec jakiś grunt honoru". Nie skąpiąc im przy tym ironii.
Moralizowania i dydaktyki nie lubi Trembecki z zasady. Od postanowienia - "Innym, gorzkawe lubiącym smaki/Zostawiam nudne kreślić satyry" - nie odstępuje ani na jotę. Dlatego właśnie udaje mu się stworzyć typy komediowe niejednym rysem przypominające - a raczej zapowiadające - bohaterów Fredry. To już oczywiście pewna przesada, do Fredry Trembeckiemu daleko. Niemniej większość jego postaci to materiał na efektowne role. Nie darmo Karol Swieżawski u schyłku życia wzbraniał się przed oddaniem roli Bizarskiego młodszemu koledze. Tomasz Truskolaski "dopełnił wyższości talentu swojego" właśnie jako Klimunt. Zaś Barbara Sierakowska-podstolina Zdawnialska - proszę darować długi cytat - "Kiedy rozgniewana danym sobie przez Elżusię nazwiskiem Imości, po kilkakrotnie z złośliwym przyciskiem powtarzała: Moja imość...ale...ah... moja Imość... tak tem doskonale obrażoną pychę malowała, że słowa te stały się potem ogólnym wyrazem w ustach ludzi, chcących dać uczuć jakowe uchybienie sobie".
Nie znaczy to wcale, że koniecznie należy grać tę komedię "po bożemu", "z pietyzmem" itd., itp. Z pewnością nie zaszkodziłoby popróbować delikatnego pastiszu. Ale naprawdę delikatnego, w którym nie zagubiłaby się prościutka intryga, nie zagubiłoby się słowo. Otworzyłoby się natomiast w pełni pole do popisu dla aktorów.
Hanuszkiewicz wybrał inną drogę. Po pierwsze - nie ufając najwyraźniej nośności samego tekstu postanowił obudować go fragmentami innych utworów Trembeckiego. Słucha zatem publiczność dodatkowo urywków "Sofiówki", "Pieśni dla chłopów krakowskich", frywolnych epitalamiów, wiersza dedykowanego ks. Czartoryskiej, a nawet przekładu monologu Hamleta. Do obsady dopisano również postaci Arlekinów i Colombiny. Wszystko zapewne z myślą o tym, by jak najszerzej ukazać publiczności literacki koloryt epoki, w którym rokokowy libertynizm sąsiaduje z ludomanią w XVIII-wiecznym stylu i egzystencjalnymi niepokojami związanymi z niepewnością fortuny i zmiennością losu. Efekty powstają wprawdzie nieco dziwaczne. Ot, np. Elżusia (kontemplująca czaszkę Yoricka ("Et in arcadia ego" - czy o to chodzi?). Ale gdy cel jest zbożny, edukacyjny, wolno wiele wybaczyć. Szkoda tylko, że owe aplikacje dość nieporządnie przyszyte do materii zasadniczego tekstu. Że ocenzurowana - pod kątem obyczajności - perełka rodzimej poezji swawolnej. I że, nie wiedzieć czemu, w jednym z wierszy "Taliję" Trembeckiego przerobiono na Melpomenę. Czyżby aż tak nisko ceniono wykształcenie widzów? Dajmy Wszak spokój drobiazgom.
W związku z innym pomysłem reżysera chciałoby się jednak trochę pogrymasić. Jednym z bohaterów spektaklu - edukacji nigdy nie za wiele - zdecydowano się bowiem uczynić Trembeckiego jako takiego. Nie występuje on wprawdzie jako postać widomie na scenie. Ale mówi się o nim niemało. W trybie prelekcji otwierającej część drugą wieczoru. Nie udało mi się niestety ustalić, skąd zaczerpnięto prelekcję. Możliwe, że z jakiegoś godnego szacunku źródła. Ze sceny brzmi ona w każdym razie jak pogadanka dla zdziecinniałych, dotkniętych przedwczesną sklerozą licealistów. Miła pani Colombina opowiada poważnie, słodkim głosem, o pełnym przygód życiu czcigodnego Autora. Napomyka o jego niegroźnych dziwactwach i nałogach. Zamyka opowieść wzmianką o smutnych okolicznościach jego śmierci. Tyle. A niech cię kule biją, miła Colombino! Toż to dopiero był poczciwina! Szlachecki hulaka, karciarz wiecznie w długach, agent polityczny i szambelan króla, cenzor targowicki, i - jak pisał Mickiewicz - "Grek z czasów Peryklesa, Rzymianin z czasów Augusta", który "ponad wszystko uwielbiał carycę Katarzynę", zarazem ,,największy poeta czasów Stanisława Augusta"! Czymże zasłużył sobie na taki portret trumienny rodem ze szkolnej czytanki ?! Publiczność może go jeszcze posądzić o sprzyjanie konfederacji barskiej, ponieważ śpiewa się w spektaklu upamiętniającą ją pieśń. On, zdrajca konfederatów, w grobie by się na tę myśl przewrócił! I może zakrzyknął ,,O sancta simplicitas!", czego zresztą, zdaniem reżysera, i tak by nikt dziś nie zrozumiał. Na miłość boską, nie mnóżmy mitów nad potrzebę! Nawet żartem! Więcej wykrzykników nie będzie.
Chociaż same pchają się pod pióro, bo oto trzeci pomysł inscenizatora przesądzający o ogólnej stylistyce przedstawienia: kabaret. Konwencja pojemna, edukację wiąże z zabawą. Jest w niej miejsce na gag, na skecz, na recytację, na dialog, na piosenkę i taniec. Toteż wszystkie te formy prezentuje się na scenie. Nader skromna dekoracja wystarcza w zupełności. Uwagę widzów skupiają w zasadzie tylko dwa sprzęty - łóżko i pianino. Akcja toczy się obok nich, wobec nich i za ich pomocą. Elżusia w białej bieliźnie - gorsecik i majtki - przeważnie leży w łóżku. Ot, szczypta pikanterii, "Łożnicopiew" na użytek pruderyjnych mieszczan.
Akompaniator utrzymuje stały kontakt z aktorami i gra na pianinie. Wykonuje sumiennie prośbę Bizarskiego - gra sobie, co mu widno. (U Trembeckiego jest "Baj sobie, bo ci widno", ale zmieniono to powiedzonko dla celów spektaklu). Polega na luźnych skojarzeniach, które wywołują w nim kolejne partie tekstu. Gra różne rzeczy. Motywy muzyki filmowej - do "Emmanuelle", "Polskich dróg" i "Bonanzy". Motywy patriotyczne: Chopina i "Witaj, majowa jutrzenko". Motywy szlagierów: "Powrócisz tu" i "Przy okrągłym stole".
Aktorzy - z wyjątkiem świetnej Zofii Kucówny-Zdawnialskiej - nie tworzą pełnych ról. Bo i po co. Szkicują je tylko grubą kreską. Dla przykładu: Henryk Machalica kreśli ślamazarnego, o gołębim sercu Klimunta, Emilian Kamiński - nb. ubrany w kontusz i buty z grubego płótna oraz żupan z podszewki - jurnego, tudzież szlachetnego Walerego, Marian Kociniak - przebiegłego i dobrodusznego Bizarskiego, Anna Gornostaj - sprytne niewiniątko Elżusię. Głównie zajęci są jednak realizowaniem poleceń reżysera dotyczących min, póz i gestów, mających świadczyć o żartobliwym dystansie oddzielającym wykonawcę od postaci, którą przedstawia. Ważny jest nie tyle tekst, ile to, co nad tekstem, obok tekstu i w podtekście. To, co daje okazję do wyśmienitej zabawy. Aktorom i widowni. ,,Nie-boski idiotyzm" tej operetki - by strawestować Gombrowicza - wielu zdaje się przypadać do gustu. Zabawa jest szampańska. Jej urokowi nie poddają się tylko notoryczni malkontenci...