Nieboska Komedia
Wciąż jeszcze kontrowersyjne opinie krytyków i historyków literatury wzbudza twórczość Zygmunta Krasińskiego, jednego z trzech wielkich polskich poetów romantyzmu, jednego z trzech "wieszczów" jak ich mianowali współcześni. Problematyka "Nieboskiej Komedii" sięga, podobnie jak "Dziadów" Mickiewicza i "Kordiana" Słowackiego, do obrachunku z wzlotami i upadkiem powstania listopadowego oraz do atmosfery popowstaniowych sporów emigracyjnych. W utworze Krasińskiego wyraźniej jednak jak u Mickiewicza i Słowackiego jawi się problem społeczny, wyraźniej ale wcale nie konsekwentniej. Chociaż bowiem Krasiński zdawał sobie sprawę z upadku magnaterii i szlachty, chociaż dostrzegał rosnące znaczenie trzeciego stanu i narodziny nowych idei, to jednak nie był w stanie utożsamiać się z siłami, które wieściły kres hegemonii jego klasy. To prawda - był to okres przed Wiosną Ludów - doświadczenia rewolucji francuskiej i nawet powstania lipcowego
w Paryżu nie potwierdzały jeszcze realizacji wzniosłych haseł. Owoce zwycięstwa zbierała burżuazja, lud był jeszcze w literaturze anonimowy, socjalizm utopijny, a proletariat słaby i nie zorganizowany. Odczytując niepokoje Krasińskiego przez pryzmat epoki i znając jego pochodzenie nietrudno zrozumieć tę głęboką rozterkę i szukanie drogi wyjścia w mistycyzmie.
Jest to oczywiście uproszczony osąd postawy autora "Nieboskiej Komedii", ale może on stać się punktem wyjścia do rozważań nad inscenizacją tej sztuki - trudnej, zawiłej dramaturgicznie, nerwowej w kompozycji, bardziej przeznaczonej do czytania niż grania na scenie.
Dość odważnie sięgnął po ten utwór Teatr "Wybrzeże". Tym odważniej, że pamiętamy jeszcze interesujące w przeszłości inscenizacje dramatów historycznych, choćby inscenizacje zarówno romantyków na gdańskiej scenie, jak i autorów młodopolskich, tkwiących również głęboko w romantyzmie. Wydaje się bowiem że inscenizacje dramatów historycznych na scenie Teatru "Wybrzeże" zaczęły już być do siebie podobne, że własny styl zaczął już być manierą i dochodzi do tego, że nawet Szekspir upodabnia się do Micińskiego, a Krasiński do Eurypidesa. W "Helenie" Eurypidesa - granej także obecnie na scenie teatru - duch pięknej Trojanki skrywa za welonem nagą kość kościotrupa, w "Nieboskiej" Krasińskiego duch pięknej Dziewicy w identycznym geście kryje za welonem czaszkę. Te same gesty, te same gierki z maskami, ten sam patos recytacji adresowanej do widowni.
Właśnie - patos i celebracja każdej sceny, każdego najbłahszego dialogu to cechy główne pierwszych dwóch części inscenizacji "Nieboskiej". Aktorzy z naciskiem akcentują archaizmy, pieszczą nawet słowo "przekleństwo", aby najbardziej głuchy widz zauważył, że nie wymawiają "ń". Hieratyczny taniec widm w pierwszych dwóch częściach odwraca uwagę od treści, od sedna konfliktu, który zresztą wydaje się nie absorbować reżysera, zafascynowanego gestem i modulacją głosu, chórami i mechanicznymi zmianami dekoracji.
Ale potem przychodzi część druga i znużony cokolwiek widz zaczyna z zainteresowaniem śledzić dialog między Hrabią Henrykiem (Florian Staszewski) a Pankracym (Stanisław Michalski) - przywódcą zbuntowanego ludu. Wreszcie warstwa słowna zdobywa prawo obywatelstwa na scenie, wreszcie jesteśmy zainteresowani zarówno racjami obu przedstawicieli przeciwstawnych sił, jak i burzą, która toczy się w sercu autora tego dialogu. Wybaczamy zbędną dosłowność sceniczną tłumu tańczącego "Carmagnolę", choć interesująco opracowana kompozycja muzyczna przez Stanisława Radwana ignoruje tematy epoki, choć jawienie się przed nami trójek i czwórek przedstawicieli ludu ma w sobie wszystkie cechy występów satyrycznego kabaretu studenckiego. Słuchamy jednak dialogu i wybaczamy Florianowi Staszewskiemu jego niezmącone patetyczne gesty przy naturalnych, jakby żywcem ze współczesnego teatru zapożyczonych ripostach Stanisława Michalskiego,
Ale oto nadchodzi scena obrony "Okopów świętej Trójcy". Reżyser każe Florianowi Staszewskiemu, w naturalistycznie rozegranej scenie, wleźć na jakieś pudło i skoczyć z gestem (jaki stosuje się w operach buffo) w otchłań półmetrowej głębi. Za moment, na białym całunie wyciągniętym zza sceny (w dawnych inscenizacjach czyniono z całuna żagiel "statku umarłych", symbolizującego ludzkość) ukazuje się oblicze... Stanisława Michalskiego w cierniowej koronie. Krasińskiemu chodziło tu o mesjanistyczny symbol odkupienia. Marek Okopiński - reżyser tego widowiska - miał zapewne na myśli odkupienie przez śmierć przywódcy, ale raz, że jest to spekulacja zawiła, dwa, że wbrew Krasińskiemu, a trzy, że w efekcie wyświetlania zdjęcia legitymacyjnego przez rzutnik - śmieszna. Po obejrzeniu "Nieboskiej Komedi" w Teatrze "Wybrzeże" radzę jednak przeżyć ponownie dramat Zygmunta Krasińskiego przy lekturze oryginału.