Artykuły

Cud mniemany, ale nie daremny

"Wszyscy święci. Zabłudowski cud" w reż. Piotra Tomaszuka z Teatru Wierszalin na XXI Alternatywnych Spotkaniach Teatralnych Klamra w Toruniu. Pisze Karina Bonowicz w serwisie Teatr dla Was.

Coś się wydarzyło. Nikt dokładnie nie wie co, ale to wystarczyło, żeby zasiać dwa ziarna: nadziei - u udręczonych rzeczywistością PRL-u obywateli i niepokoju - u partyjnych dygnitarzy. Coś, czyli cud. Piotr Tomaszuk w spektaklu "Wszyscy święci. Zabłudowski cud", inspirowanym historią "zabłudowskiego cudu", próbuje ze strzępów informacji ustalić, co się tak naprawdę stało. Jednak w miarę mistrzowskiego rekonstruowania wydarzeń na scenie coraz mniej nas interesuje, czy cud w ogóle miał miejsce, a bardziej to, do czego doprowadziła wieść o nim.

Coś się wydarzyło. Mówiono, że zabłudowska ziemia stała się drugą Fatimą, kiedy to w maju 1965 r. młodziutkiej Jadwidze Jakubowskiej ukazać się miała Matka Boska. Lokalna społeczność wpadła w religijną ekstazę, kościół milczał, a dygnitarze PRL-u zamykali usta najzagorzalszym głosicielom rzekomego objawienia. Ostatecznie doszło do starć między wiernymi a ZOMO, a najwierniejsi teorii cudu trafili za kratki albo - uznani za obłąkanych - do szpitala psychiatrycznego. I po cudzie. PRL spuścił zasłonę milczenia na "zabłudowski cud", ale i rok 1989 nie okazał się dla niego łaskawy. Nikt nie pofatygował się, żeby zalegająca w archiwach IPN-u dokumentacja (mimo że szczątkowa i sporządzona wyłącznie przez SB) ujrzała światło dzienne. Co się właściwie wydarzyło? Tomaszuk stara się poszukać odpowiedzi na własną rękę.

Spektakl rozpoczyna się kontrolą na lotnisku, jakiej poddawany jest były prokurator, który zajmował się sprawą "zabłudowskiego cudu". Mamy rok 1968 i domyślamy się bez zbędnych komentarzy, dlaczego wyjeżdża do Izraela i to z biletem tylko w jedną stronę. Przechwycone podczas kontroli zdjęcie spalonej w czasie wojny synagogi w Zabłudowie staje się impulsem do swobodnego strumienia świadomości byłego prokuratora, który wraca pamięcią do czasów "zabłudowskiego cudu". Z symbolizującego niepamięć mroku sceny zaczynają wyłaniać się postaci - główni aktorzy wydarzeń z 1965 r. - a my powoli zaczynamy rekonstruować sobie historię rzekomego cudu, bazując na wspomnieniach byłego prokuratora i uczestników tamtych zajść. Wchodzimy w na poły somnambuliczną rzeczywistość, gdzie PRL-owską przeszłość (podkreślana przez autentyczne zapisy video ze stemplem IPN-u) miesza się z odległą przyszłością przepowiedni towarzyszących zabłudowskiemu objawieniu. W tle majaczą: echa konfliktów na tle narodowościowym, skomplikowane stosunki polsko-żydowskie, targany wewnętrznymi rozłamami Kościół, perfidne akcje dygnitarzy partyjnych i smutna PRL-owska rzeczywistość zwykłego obywatela. A wszystko to w dojmującym półmroku sceny, który podkreśla niejasność rekonstruowanych wydarzeń i psychodelicznej muzyki Piotra Nazaruka, która współgra z panującą na scenie atmosferą niepewności i trudnego do zdefiniowania zagrożenia.

Tomaszuk buduje, a raczej odtwarza historię zabłudowskiego cudu z okruchów przeszłości. Rekonstruuje ją ze wspomnień świadków wydarzeń i z teczek IPN-u. I taką też budowę ma spektakl. Obraz wydarzeń związanych z domniemanym cudem jest pełen niedomówień i wyraźnych pęknięć, bo choć posklejany, to i tak brakuje w nim wielu elementów, a niektóre ewidentnie do siebie nie pasują. I co? Jak naprawdę było z tym cudem? Był czy nie? Na koniec spektaklu nie jest już tak naprawdę ważne, czy była to tylko wybujała fantazja wiejskiej dziewczyny czy - być może - sprytnie pomyślana prowokacja. Od pytania, czy faktycznie był, ważniejsze staje się pytanie: co z nim zrobiono. I co ty, widzu, z nim zrobisz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji