Artykuły

Nawet kota nie było

Kiedy ludzie nie potrafią się ze sobą dogadać, nie chcą się nawzajem słuchać, nie umieją patrzeć dalej niż czubek własnego nosa - wiadomo, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Nawet gdy są sobie nawzajem potrzebni jak powietrze, i tak każdy zostanie ze swymi żalami i pretensjami, pogrążając się we własnej duchowej pustce.

Tak właśnie rozpoczyna się sztuka szwedzkiej pisarki, Margarety Garpe "Dla Julii", którą kaliski teatr wystawił na małej scenie jako trzecią premierę tego sezonu. Pozornie bardzo milutka i układna panienka o słodkiej buzi (Agnieszka Dzięcielska) wpada do domu, aby po raz ostatni wygarnąć swej mamuśce, co o niej myśli. Julia monologuje długo i z zapałem, ale jej słowa trafiają w próżnię. Gloria (Irena Rybicka) nie reaguje na słowa córki, ponieważ ma na twarzy maseczkę kosmetyczną, potem musi wykonać serię ćwiczeń kondycyjnych, przymierzyć kilka sukien, a poza tym czeka na ważny telefon, który zadecyduje o jej dalszej karierze zawodowej, więc zupełnie nie ma głowy, aby raz jeszcze wysłuchiwać narzekań marudnej pannicy.

I, niestety, tak już zostaje do końca. Choć sztuka trwa około półtorej godziny, a obie panie raz po raz wykonują wrogie lub pojednawcze gesty, ten dialog prowadzi donikąd. Może tylko zdumiewać dość szczególne odwrócenie ról: starcza zrzędliwość i mentorstwo córeczki, przeciwstawione młodzieńczej beztrosce i wigorowi matki, ale i z tego niewiele wynika. Nic nie pomoże nawet pojawienie się mężczyzny, którego każda z nich kochała po swojemu, a który okazuje się - już nie uroczym amantem - lecz kompletnie przegranym i zagubionym nieudacznikiem życiowym (Lech Wierzbowski). Gloria po raz kolejny odrzuci jego afekty, a zabiegi Julii, aby ożywić dawne przyjacielskie więzy, zostaną zignorowane. I znów nic nie zostaje.

Oglądamy wprawdzie na scenie troje ludzi, którzy boją się samotności i opuszczenia, ale chyba jeszcze bardziej autentycznych związków z innymi. Jak się okazuje, to trochę za mało na prawdziwy dramat. Tak naprawdę ostro i mocno brzmi w tym spektaklu tylko fragment strindbergowskiego monologu, który Gloria ćwiczy przed lustrem. Ale też te odniesienia do Strindberga budzą znacznie większe oczekiwania, których ta sztuka do końca nie spełnia.

Być może "Dla Julii" zupełnie inaczej wybrzmiewa1 w swych rodzimych realiach, zwłaszcza w kontekście ruchów feministycznych, bliskich - jak wynika z wielu wypowiedzi - zarówno autorce jak i młodziutkiej reżyserce kaliskiego przedstawienia, także urodzonej i wychowanej w Szwecji, Natalii Ringler. Kogo jednak u nas obchodzi dziś feminizm? Niewykluczone też, że ta materia sceniczna lepiej sprawdziłaby się w jeszcze bardziej kameralnym, telewizyjnym odbiorze.

Na kaliskiej scenie wszystko zostaje niedopowiedziane, niedopełnione, niewygrane - i w efekcie trochę nieprawdziwe. Tak jak owa klatka z kotem, którą Julia w ostatniej scenie pozostawia Glorii na pocieszenie. Słowo honoru, sprawdziłam, żadnego kota tam nie było...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji