Artykuły

Brylla zaduszki narodowe

Na tę sztukę krzywią się w kawiarniach i salonach artystycznych. Jak zwykle u nas, gdy spod pióra artysty wyjdzie rzecz odbiegająca od szarej codzienności literackiej. Oprócz bowiem długiego rejestru schorzeń, które skatalogował Ernest Bryll w "Rzeczy listopadowej", co drugiego statystycznego Polaka toczy uczucie tego, co nazwać można - bezinteresowną zawiścią. Nigdy ostrzej nie szarżowała plotka na płaskie komedyjki groszorobów, rzadko kiedy ładowano tyle impetu w ataki na importowane knoty i rodzime obyczajówki spod najlepszych szyldów pisarskich, co w tych podjazdach na "Rzecz" Brylla. Słuchałem niedawno zatroskanego - rzec można - zwierzenia pewnego dostarczyciela tekstów teatralnych, który martwił się, że z tym Bryllem to przesada. Nic bym nie miał przeciwko stawianiu takich opinii, w tym jednak przypadku stałem się nieufny, bo to się martwił jeden z okrutniej szych zwijaczy knotów scenicznych.

Ciekawe, że w tych sądach pomija się - bagatela - najbardziej autentycznych ludzi teatru - reżyserów. I to wybitnych. Bo przecież coś to znaczy, że sztuka Brylla weszła na znaczące sceny Polski. Coś to mówi o wartościach teatralnych "Rzeczy", o autentycznej tęsknocie teatru do dramaturgii, wielkich problemów i ostrych uczuć. W sztuce tej - widać - te tęsknoty, choć w części zostają zaspokojone. Powodzenie "Rzeczy listopadowej", wyścig o jej realizację uwierzytelnia najdosadniej sztuki tej wartości artystycznej. Mimo wszystkich nierówności i niedostatków, mimo dostrzegalnych pozorności wielu odkryć dokonywanych przez Brylla - dramaturga, polityka i moralisty. Są to jednak koszty debiutu. Zważmy, ze jest to właściwie pierwsza sztuka teatralna tego pisarza.

Bryll zmierzył się ze sprawami najistotniejszymi, z problemami najgłębiej nas obchodzącymi, z zagęszczoną gorąco dzisiejszością i historią, przeszłością, o której Norwid - pisarz jak wiadomo, służący do cytatów powiada, że przeszłość to "dzisiaj tylko trochę później".

Na scenie odbywa się wielki happening narodowy. Rodzimy obrachunek ciągniony świadomie za Mickiewiczem i Wyspiańskim, polskie zaduszki i polskie wesele rozgrywane pod niebem roku sześćdziesiątego ósmego na powązkowskich grobach i kwaterach powstańców, pod dachem domu, którego okna wychodzą na blade mury pałacu, obok którego zginął poeta należący do narodu, "którego - jak mówi Stanisław Pigoń - losem jest strzelać do wroga z brylantów". Jakże nie zacytować tutaj liryków Jerzego Zagórskiego, pisanego przed blisko ćwierć wiekiem w roku 1945:

"Hełm zgnieciony, z hełmu plaster / Rdzawą blachą o but dzwoni. / Tadeuszu i Krzysztofie, / Bohaterscy przyjaciele, Czemu nie ma was dziś ze mną? / To my wszyscy, ja winienem, / Że w lipcowy dzień przed rokiem / Nie ująłem, o Krzysztofie, / Mocno cię za wątłe ramię, / I nie rzekłem: wojska miną!"

I z tą historią dzień splątany dzisiejszy, groby i knajpa, bohaterstwo i kabotynizm, przenikliwa mądrość samokrytycyzmu i zaściankowość myślenia politycznego, obywatelskie zatroskanie i rozróby, lamentujące matki - Polki i półkurewki. I sosny, i piaski, i poezja - biegnie ta opowieść o nas samych, szarpie obolałości, obnaża rany i schorzenia. Ten ton wolno podnieść pisarzowi - moraliście.

Nie ma wątpliwości - inspiracje romantyzmu, sam romantyzm jest u nas nadal miarą wielkości teatru. Od Schillera - po Skuszankę. I pisarze do tych wzorów ciągle sięgają. Do nich się też Bryll świadomie odwołał i w stylistyce, i w wybornie komponowanych niemal - cytatach z klasyków.

A teatr? Myślę, że ma dwie drogi. Jedna właśnie wiodąca z owego archiwum romantyzmu poetyckiego, druga - bliższa nowszym doświadczeniom teatru, mniej zapatrzona w symbole i metaforykę poetyckiej sceniczności. Nie spierałbym się, która z tych propozycji jest lepsza. Odpowiedź tkwi w wykonaniu. Skuszanka i Krasowski wybrali we Wrocławiu pierwszą z dwu propozycji, Bronisław Dąbrowski w Krakowie - bo mowa tu o przedstawieniu na scenie im. Słowackiego - przychylił się do drugiej. I punktował anegdotę, wydobywał akcję zdarzeń, która przecież, mimo wątłości, istnieje, podbijał ową dzisiejszość. Przyniosło to trochę uproszczeń, odciskających się w spłaszczonej dosłowności i rodzajowości, choćby obrazów przy budce z piwem, przede wszystkim jednak zaostrzyło komunikację "Rzeczy" ze świadomością widza, ze współczesnością. To dobrze. To nawet trudniejszy chyba wybór od pokus poetyzowania. Choć bynajmniej poezji w spektaklu Dąbrowskiego nie brak.

Ten kształt przedstawienia wiązał się zresztą ściśle ze scenografią Jana Kosińskiego. Nie będę dodawał, że nazwisko świetne. Pisałem nieraz o randze artystycznej tego scenografa, powiem więc teraz tyle, że wspomnianych wyżej spłaszczeń spektaklu dopatruję się także w propozycjach dekoracyjnych, które - wydały mi się - szczególnie w pierwszym akcie - nazbyt właśnie dosłowne, nazbyt architektoniczne. Podobała mi się ilustracja muzyczna Stanisława Radwana, ekspresyjnie i nie tuzinkowo dramatyzująca wydarzenia, tylko ten motyw końcowy z "Warszawianki" zaśpiewał mi w uszach banałem. Kostiumy projektowała Barbara Jankowska. Plastyka ruchu - Konrad Drzewiecki.

Aktorzy? Zbiegło się ich ponad pół zespołu. Jak wszystkich wymienić, jak zweryfikować solidny wysiłek kilkudziesięciu ludzi na trzech kartkach maszynopisu! Nie da się o wszystkich. Bardzo dobra para komentatorów widowiska - Leszek Herdegen (Pierwszy) i Marian Cebulski (Drugi). Niespodziankę i radość sprawił mi właśnie Cebulski, który w tej roli, wydawałoby się odległej od jego - jak to się mówi - emploi - znalazł się nader pięknie. Jak to niesłusznie szufladkować aktorów, jak dobrze, jeśli teatr zrywa ze schematami w obsadzie aktorskiej. I tą drogą myślową idąc - nie mogę się zgodzić z interpretacją Obcego przez Kazimierza Witkiewicza, roli budowanej banalnymi środkami,

W dziesiątkach ról mniejszych? Maria Malicka, która świetnie trafiła w ton, jakiego mi trochę brakowało w tym przedstawieniu - w ton żartu, dowcipu. I Hugo Krzyski, który ma dobrą passę po powrocie do Krakowa, znowu ujawnił swoje wytrawne aktorstwo. I Zofia Jaroszewska (Matka). Mógłbym jeszcze wymienić kilka nazwisk spośród wyrównanego na ogół zespołu aktorskiego.

Teatr Słowackiego obchodził właśnie 75-lecie swego istnienia. "Rzecz listopadowa" brzmi w tej sytuacji godnie i obiecująco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji