Artykuły

Intymność pani "S"

"Ciała obce" w reż. Kuby Kowalskiego z Teatru Wybrzeże w Gdańsku w TVP Kultura. Pisze Piotr Zaremba w tygodniku W Sieci.

Ci, którzy czytają tę rubrykę, wiedzą, że rzadko krytykuję. Moralizowania, "narzekactwa" nie cierpię. Tym razem opowiem jednak o czymś, co mnie zmartwiło.

Zerknąłem na sztukę "Ciała obce" Julii Holewińskiej, przeniesioną do TVP Kultura wprost z Teatru Wybrzeże. Byłem ciekaw, bo słyszałem o niej i nawet otarłem się o zdarzenia, które ona pokazuje. Przed spektaklem jacyś panowie z mądrymi minami zapowiadali, że teatr z kolebki "Solidarności" delikatnie, ale stanowczo obszedł się z solidarnościowym kombatanctwem.

Jest to historia działacza podziemnej "S", który już w wolnej Polsce zmienił płeć. Reklamowana jako autentyczna. Niedawno poznałem panią, wokół życia której ją podobno osnuto - przy okazji promocji książki o podziemnej grupie "Wola". To Ewa, a kiedyś Marek Hołuszko, słyszałem o niej (nim) od lat. Nie ja wymyśliłem, że to jej (jego) historia. Tak jest reklamowana.

Cisną mi się myśli, których tu nie pomieszczę. Że niekoniecznie wszystko trzeba pokazywać w konwencji groteski, gdzie milicjant ma krótkie spodenki, ksiądz nosi stułę na gołe ciało, a wszyscy grają chwilami jak u Witkacego. I że pomysł zawstydzenia solidarnościowego mitu (a w tle i romantycznego) indywidualnym cierpieniem jest intelektualnie tak prosty, że aż tandetny. Że po tym przedstawieniu zostają głównie wrażenia: obsesje antyklerykalne, masa wulgarnego słownictwa, epatowanie grubymi skojarzeniami: ludzie robiący głupie miny i zawodzący "Ojczyzno ma".

Choć gdzieś zza tej powłoki wyziera parę scen szczerych, dobrze zagranych, psychologicznych. Ale po co w takim sosie? Solidarnościowe podziemie doprasza się prawdziwego obrazu, gdzie byłoby i przesadne religianctwo, sąsiadujące z wulgarnością, i pogubienie się ludzi, i agenci. Czy jednak widz coś z tych wrzasków wyłowi? Ot, kolejne jaja robione sobie z mitu, którego nie ma kto bronić.

Jednak najważniejsze pytanie jest inne. Czy Ewa (Marek) Hołuszko nie zasługuje na opowieść mniej wulgarną? Czy naprawdę warto ją (jego) sprowadzać do czystej biologii? I nie chodzi mi nawet o natrętnie ideologiczny finał. Widziałem filmy o homoseksualizmie czy transseksualizmie, z którymi się nie zgadzam, ale które szanuję. Jestem też pełen szacunku dla dramatu głównej postaci. Lecz czy warto go tak spłycać? Nawet załóżmy, że za zgodą bohaterki, wykorzystując jej chęć podzielenia się ze światem własnym bólem.

Na koniec pokazano nam sympatyczną młodą autorkę, sympatycznego młodego reżysera i młodych aktorów. Są przekonani, że wykonali kawał dobrej roboty. To mnie smuci najbardziej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji