Artykuły

Sukces "Nosferatu" Jarzyny na Adelaide Festival

"Ta bardzo uwspółcześniona produkcja w adaptacji i reżyserii Grzegorza Jarzyny okazała się wyjątkowo wciągająca"; "Prawdopodobnie najbardziej uwodzicielski i niepokojący spektakl, jaki kiedykolwiek zobaczycie na scenie"; "Wszystkie elementy przyczyniają się do sukcesu tej produkcji"; "Kluczowa w tym dziele jest gra aktorska, znakomita w przypadku całego zespołu" - entuzjastyczne opinie recenzentów po pokazach "Nosferatu" TR Warszawa i Teatru Narodowego w Australii.

Tom Drahos, FRINGEBENEFITS.COM.AU

Główny punkt Adelaide Festival. Znakomity. Olśniewający. Brak słów

To dla mnie wielkie wyzwanie, znaleźć odpowiednie słowa, żeby wyrazić bogactwo i przejmujący mrok Nosferatu Grzegorza Jarzyny. To prawdopodobnie najbardziej uwodzicielski i niepokojący spektakl, jaki kiedykolwiek zobaczycie na scenie, a ja czułem wielką satysfakcję, słysząc jak publiczność od czasu do czasu wybucha nerwowym śmiechem, jakby jedyną drogą do wyzwolenia było zdystansowanie się wobec sceny poprzez powierzchowną beztroskę.

Zainspirowany Draculą Brama Stokera Nosferatu jest chwilami gładkim połączeniem elementów wcześniejszych adaptacji filmowych, lecz przewyższa swoich poprzedników. Tam, gdzie wcześniej świętowano zwycięstwo nad ciemnością, tutaj mamy tylko duchową próżnię, oczywiście uosabianą przez wampira, który jednak wkracza wyłącznie tam, gdzie na niego czekają. W przeciwieństwie do wielu poprzedników Grzegorz Jarzyna odkrywa coś nowego w materiale źródłowym, unikając pustego blasku wampirów z popkultury i odnajdując na powrót grozę Drakuli. Jego adaptacja jest najbardziej oryginalna, najbardziej kreatywna, a zarazem najbardziej wierna.

Nosferatu jest wystawny niczym gobelin i toczy się w tempie, w jakim można wędrować po galerii z dziełami Marka Rothko. Wobec niezwykłego bogactwa scenografii i kostiumów, głębi koloru i światła, wydaje się, że podziwiamy serię wolno przesuwających się obrazów. Najdrobniejsze szczegóły przepełnione są znaczeniem - blask słońca wpadający przez poruszającą się powoli zasłonę, nieodebrany telefon - wszystkie te elementy łączą się, tworząc poczucie realnego niebezpieczeństwa, realnego zagrożenia skażeniem. Cały czas ma się wrażenie, że tuż za sceną czai się coś, by zaatakować, a gdy pojawia się wampir, efekt ten nie znika. Z wyglądu wampir przypomina chodzącego trupa - całkowicie przykuwa uwagę, a zarazem nie budzi pragnienia, by pozostać przy nim dłużej. Porusza się z odwiecznym spokojem, wyrażając jednocześnie wielką moc oraz straszną tęsknotę, straszną pustkę. Jego dziecko podryguje niczym owad, a gdy grozi przełamaniem czwartej ściany, widownia naprawdę cofa się z przerażeniem. Ja zdecydowanie nie chciałbym zobaczyć, jak wychodzi poza świat sceny, by wejść w nasz, i na pewno nie byłem w tym odczuciu odosobniony.

Uznanie należy się Jacqueline Sobiszewski za fenomenalny projekt światła. Jeśli dodać do tego idealnie wytłumioną partyturę, powstaje teatr, który spowija, ciąży nad widzem niczym senny koszmar.

***

"Wszystkie elementy przyczyniają się do sukcesu tej produkcji, od często upiornej muzyki amerykańskiego kompozytora Johna Zorna, po wspaniale opracowane światło."

Barry Lenny, GLAM ADELAIDE

Słynny gotycki horror Brama Stokera Drakula, w adaptacji i reżyserii Grzegorza Jarzyny, zostaje ożywiony, o ile można użyć tego określenia w stosunku do nieumarłych, w intensywnej, uwspółcześnionej interpretacji. Nosferatu to właściwie tytuł filmu z 1922 roku, opartego na historii Stokera, w reżyserii F. W. Murnau. Ponieważ studio nie uzyskało praw do książki, tytuł i imiona wszystkich postaci zostały zmienione. Postacie w sztuce noszą oryginalne imiona, zakończenie nie jest jednak książkowe, lecz prawie takie samo jak w filmie. W kontekście podejścia do tej produkcji wydaje się ono sprawdzać lepiej niż mogłoby zakończenie Stokera.

W widowisku dominuje mimika i język ciała. Nie jest to uproszczona historia o diable kąsającym szyje i pijącym krew. Oglądamy złożony i głęboko psychologiczny dramat, w którym to ofiara wzywa wampira. Seksualne napięcie tworzone i narastające między hrabią Drakulą a dwoma kobietami, najpierw Lucy Westenra, później Miną Harker, pojawia się, gdy stoją na scenie w odległości kilku metrów od siebie. Jest wyczuwalne, podobnie jak w przypadku tak odmiennych pod względem emocjonalnym spotkań wampira z profesorem Van Helsingiem.

Reżyser zagłębia się w ludzką psychikę, sugerując, że w każdym z nas tkwi zarówno wampir, jak i potencjalna ofiara. Akcja toczy się na otwartej przestrzeni, w wielofunkcyjnym pomieszczeniu, czujemy jednak, że poza ścianami tego jednego bezpiecznego obszaru dzieje się coś niepokojącego. Wszystkie elementy przyczyniają się do sukcesu tej produkcji, od lekkiego powiewu poruszającego zasłonami przez wszechobecną, często upiorną muzykę amerykańskiego kompozytora Johna Zorna, po efekty dźwiękowe i wspaniale opracowane światło. Reżyseria jest czuła i precyzyjna, a wyczucie czasu i tempo nienaganne.

Kluczowa w tym dziele jest jednak gra aktorska, znakomita w przypadku całego zespołu: od Lecha Łotockiego jako szalonego, a na końcu ogarniętego myślami samobójczymi Renfielda, przez Jana Frycza jako pełnego pasji łowcę wampirów Van Helsinga po Cezarego Kosińskiego w roli wampira oraz Sandrę Korzeniak grającą Lucy i Katarzynę Warnke jako Minę. Jan Englert, Krzysztof Franieczek, Marcin Hycnar, Wolfgang Michael i Adam Woronowicz to pozostali członkowie bardzo utalentowanej i świetnej obsady.

Pokazy kończą się w niedzielę, warto więc zdobyć bilety na tę wspaniałą produkcję.

***

"Nosferatu" czerpie ze znanego materiału - klasycznego i współczesnego - by dokonywać własnych porównań i pod tym względem sztuka odnosi pełen sukces."

Glen Christie, ARTS HUB

Europejska legenda o wampirze - bezdusznej istocie żywiącej się krwią śmiertelników, aby przedłużyć swą nieumarłą egzystencję - została spopularyzowana przez Brama Stokera w gotyckiej powieści Drakula. Grzegorz Jarzyna wykorzystał to mistrzowskie dzieło literackie jako podstawę spektaklu Nosferatu.

W salonie przypominającym współczesną operę mydlaną - wielkie wykuszowe okna, wózek do drinków i atrium - spotykamy bohaterów powieści w wersjach dostosowanych do XXI wieku. Nie są to współcześni Stokera, wiktoriańscy i pruderyjni. Od pierwszych chwil, gdy Jonathan Harker próbuje porozmawiać przez komórkę - moment, kiedy widzowie rozglądają się, szukając winnego, który nie wyciszył telefonu - jest jasne, że mamy do czynienia z grupą egocentrycznych i zajętych wyłącznie sobą jednostek. Lucy rzuca aluzje do swoich pragnień seksualnych, Arthur krąży po pokoju, szukając idealnego kąta, by sfotografować obecnych, Seward argumentuje za teorią cząstek, Mina spogląda bez zainteresowania, ignorowana przez pozostałych. Tylko Renfield przypomina nieco swój literacki odpowiednik i wciąż powraca do atrium - zastępującego szpital psychiatryczny.

Muzyka i operowanie światłem sugerują, że wampir schwytał Lucy i powoli ją zabija. Zostaje to wyraźnie pokazane, gdy na kolacji zjawia się nowy sąsiad, Lucy zaś uwodzi gościa, a następnie poddaje się jego żądzy krwi. Jej transformację podkreśla niezwykły efekt wizualny jedwabnego ekranu, mocny, ale stosowany z umiarem.

Po przybyciu Van Helsinga obsada jest w komplecie, ale w przeciwieństwie do powieści nie dochodzi tu do polowania, aby powstrzymać wampira. Każda postać stara się raczej znaleźć własny moment i motywację. Jonathana pociąga biznes, Arthur chce zrobić idealne zdjęcie - nie powstrzyma go nawet zbezczeszczony grób Lucy. Mina pragnie być dostrzegana, Van Helsing i Seward prowadzą ciągłą grę z zakresu medycyny, by stopniowo pokonać przeciwnika. Jedynie Lucy i Renfield, jako słudzy Mistrza, dążą do zaspokojenia kogoś innego niż oni sami.

O tym ostatecznie opowiada Jarzyna. Nie boimy się już wampira, ponieważ żyjemy w społeczeństwie, w którym jest ich mnóstwo. Przestały istnieć granice, każdy pragnie swoich 15 minut sławy, zysku finansowego i uznania, najlepiej bez zbytniego wysiłku. Zamiast zatem polować na zło i je niszczyć, pozwala się mu dokonać swego rodzaju społecznego samobójstwa, nie ma już bowiem skąd czerpać pożywienia. ()

Nosferatu to idealna platforma do zgłębiania i komentowania wampiryzmu w ujęciu norm społecznych w XXI wieku. Czerpie ze znanego materiału - klasycznego i współczesnego - by dokonywać własnych porównań i pod tym względem sztuka odnosi pełen sukces.

***

"ta bardzo uwspółcześniona produkcja w adaptacji i reżyserii Grzegorza Jarzyny okazała się wyjątkowo wciągająca"

Martin Christmas, THE BAREFOOTREVIEW.COM.AU

Nosferatu - współczesna wersja powieści Drakula Brama Stokera z 1897 r. - rozgrywa się w europejskim świecie, bardzo odległym od gotyckiego świata klasycznego filmu F.W. Murnaua z 1922 r. pod tym samym tytułem. Choć dla premierowej widowni sztuka była momentami ciężka, ta bardzo uwspółcześniona produkcja w adaptacji i reżyserii Grzegorza Jarzyny okazała się wyjątkowo wciągająca, mimo że trzeba było śledzić napisy, przeczekiwać bardzo długie chwile bezruchu i wciągnąć się w złożone relacje między postaciami.

Historia skupia się na walce woli pomiędzy Drakulą (w tej produkcji Nosferatu) a Van Helsingiem, z młodą Lucy uwikłaną pomiędzy nimi jako niefortunną ofiarą, z której zostaję wyssana siła życiowa i krew. Opowieść rozpoznawalna bez trudu dla każdego fana Zmierzchu. Pod powierzchnią jednak kryją się złożone pokłady znaczeniowe wampiryzmu: zniszczenie niewinności, konkurujące siły życiowe, walka wyborów, z jakimi większość z nas musi zmierzyć się każdego dnia.Scena Dunstan Playhouse została przekształcona w obszerne pomieszczenie służące jako salon, sypialnia, miejsce spotkań, bezpieczna przystań. Nieustannie mamy wrażenie, że za dwoma zasłoniętymi łukami po prawej stronie czai się mroczna siła, czekająca, by wtargnąć do sanktuarium pomieszczenia.

Ową mroczną siłę nieustannie podkreśla muzyka amerykańskiego awangardowego kompozytora Johna Zorna oraz reżyseria dźwięku Piotra Domińskiego. Ich dzieło przenika każdy aspekt produkcji, od pierwszego niezwykle głośnego grzmotu po cichy szept wiatru lub krakanie kruków. W trakcie trwającej godzinę i 45 minut produkcji dziesięcioosobowy zespół pracuje ze skupieniem i precyzją, a efekt wycieńczenia jest wyraźnie widoczny podczas ostatniego ukłonu - grupa aktorów wygląda na bardzo zmęczonych. Może to kwestia zmiany strefy czasowej, podejrzewam jednak, że chodzi o napięcie związane z przeżywaniem tej niezwykle oszczędnie opowiedzianej wersji historii Brama Stokera. Wyróżnienie należy się trojgu aktorów. Sandrze Korzeniak jako Lucy, wspaniale powołującej tę kluczową postać do życia (i wiecznej śmierci). Cezaremu Kosińskiemu w roli Nosferatu, charyzmatycznego sąsiada, którego obecność jest wszechobecna. Wreszcie Katarzynie Warnke jako Minie, drugiej z kobiet, heroicznie zmagającej się z ciemną stroną.

Recenzja tej produkcji nie byłaby pełna bez wzmianki o napisach, często odstraszających publiczność. Wyświetlane były one z przodu łuku proscenium (dla osób siedzących dalej) oraz pośrodku w głębi sceny (dla tych z przodu, którzy nie chcieli być zmuszeni do wizyty u kręgarza). W swej skrótowości napisy wydawały się niemal poetyckie, zawierały duża dozę humoru i były przyjazne dla czytelnika, nie odciągając uwagi od wydarzeń na scenie.

Co stanowi zasadniczy temat tej sztuki? Alternatywą dla codziennego współczesnego życia, choć poddawanego naciskom przez siły zewnętrzne, jest wieczna pustka. To trudna produkcja dla widowni przywykłej do szybszego tempa i większego ruchu. Jest może nazbyt ponura, nazbyt ciężka, złowieszcza i wydłużona. Daje jednak wiele do myślenia po powrocie do chłodu wieczoru lub w trakcie spaceru ku napawającym otuchą światłom i dźwiękom Barrio na Festival Plaza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji