Artykuły

Wstriecza z Wampiłowem

Oglądając sztuki Aleksandra Wampiłowa o jednym myślę przede wszystkim: żal, że ten człowiek nic więcej już nie napisze. Miał 35 lat, kiedy tragiczna śmierć po­stawiła tamę. Tym razem przecież była to śmierć człowieka sto­jącego u progu kariery, który czynem potwierdził wysokie normy moralne, jakie w dziełach swych podejmował.

Niemal zawsze obok nazwiska Wampiłowa pada słowo Cze­chow. I jest w tym sporo racji. "Czechowizmy" (swoisty humor i zadumę nad człowiekiem) czyta się w każdej niemal sztuce autora "Lata w Czulimsku". Zarazem jednak należy ostrzec przed uznawaniem Wampiłowa za "Czechowa radzieckiej epo­ki". Twórczo wykorzystywał tradycje, ale był "swój własny", oryginalny.

"Rozstanie w czerwcu" jest pierwszą sztuką tego autora. I na konto debiutu zapisać trzeba pewne naiwności. Nie jestem także przekonany, że podarcie dyplomu jest naj­lepszym sposobem zademonstrowania swego nonkonformizmu. Pozostaje przecież faktem, że Wampiłow był twórcą wielce utalentowanym, humanistą i wrogiem wszelkich objawów kon­formizmu.

Wydaje mi się, że wśród realizatorów wrocławskiego przed­stawienia na pierwszym miejscu postawić trzeba odtwórcę głów­nej roli Mariusza Puchalskiego. Jego Kola Kolesow był autentycznie młody, żarliwy, a jednocześnie jakoś tam wewnętrznie pogubiony. Dalszy to krok w rozwoju tego młodego aktora. Zaskakiwał przede wszystkim dojrzałością i konsekwencją.

Skoro już mowa o konsekwencji to zabrakło jej trochę re­żyserowi Grzegorzowi Mrówczyńskiemu. Przede wszystkim brak było jednolitego stylu aktorskiego. Mrówczyński (słusznie) uwie­rzył stwierdzeniom zawartym w programie, że sztuki Wawpiłowa są komediami. Komediami zgoda, ale przecież nie farsami. A farsowy wręcz, w każdym zaś razie za bardzo "prześmiszny" był Gomyra. Każdy zresztą z wy­konawców śmieszył czym i jak potrafił. Zupełnie niepotrzebna była też pantomimiczna ekspozycja, a i "muzykowanie" oraz "wokalizowamie" nie zawsze miało sens, nie zawsze budowało nastrój.

Marcin Wenzel jest scenografem "giętkim", najściślej działającym z reżyserem. Reżyser więc pewnie "zażyczył so­bie" dekoracji umownych, które były może rozwiązaniem nie­mal jedynym (częste zmiany miejsca akcji), ale też kłóciły się trochę z klimatem sztuki.

Wróćmy do aktorstwa. Ładnie wprowadziła sie na wrocław­ską scenę Bożena Baranowska (Tania), interesujcie propozycje zgłosili Krzesisława Dubielówna (Repnikowa), Bogusław Danielewski (Repnikow), przede wszystkim zaś Cezary Kussyk (Frołow). Chwalę również Halinę Śmielę (Masza), Tadeusza Kozłowskiego (Zołotujew), Mieczysława Łozę (Milicjant). Aktem cywilnej odwagi było wprowadzenie na scenę słuchaczy Studium Teatralnego. Nie wykluczam, że są to lu­dzie utalentowani, ale jeszcze zupełnie surowi. I "krowienctwa" tego nie potrafił reżyser przysłonić, kanciastości (zrozumiałej) nie zaokrąglił.

Słowo jeszcze o programie. Format nieporęczny, konwencja graficzna z teatru lalek wywiedziona (tam spełnia swoje za­danie, tu jest nonsensowna). Najistotniejsze jednak, że i me­rytorycznie raczej słabiutki. Nie do takich w każdym razie programów przez wiele lat Teatr Polski nas przyzwyczaił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji