Szczypta optymizmu (fragm.)
W zamierzchłych czasach II Rzeczypospolitej, kiedy to naszego rolnictwa dotykała klęska nadprodukcji i robiono wysiłki reklamowo-propagandowe by zwiększyć konsumpcję, kursowało hasło cukrowników: szczypta cukru! Było to wezwanie, by każdy spożywał codziennie choćby szczyptę cukru: w on czas produktu dość kosztownego (1 kg = 1 zł). Otóż różni złośliwcy i prześmiewcy, jakich nigdy w Polsce nie brakowało, powiadali: szczypta cukru, ale nie szczypta dziewcząt.
Do szczypty cukru nie ma co dziś namawiać i to nie tylko dlatego, ze cukier kosztuje ponad 4000 za kilogram, ale i dlatego, ze współcześni dietetycy nawołują, byśmy zmniejszali, a nie podnosili spożycie tego produktu. Natomiast niezmiennie potrzebna jest na co dzień szczypta optymizmu. W każdej dziedzinie, zwłaszcza zaś w zbiedniałej, odstawionej od żłobu (i ongiś słabo wypełnionego) kulturze. Stąd też tak gwałtownie człowiek poszukuje jakichkolwiek przesłanek do owego optymizmu skłaniających.
Mnie w gorących miesiącach letniej kanikuły, wystarczył np. jeden wieczór teatralny w Warszawie. Poszedłem do Współczesnego w sobotnie (a więc wyjazdowe) działkowo-relaksowe popołudnie, i ku memu nieopisanemu zdziwieniu zastałem zatłoczą po brzegi widownię na Szekspirze ("Wieczór Trzech Króli"). Publiczność potrafiąca się bawić znakomicie, w upale i miejskim zadymieniu, zapominającą o bożym świecie na przedstawieniu dostojnego klasyka. Rzecz budząca może jeszcze nie nadzieję, ale właśnie szczyptę optymizmu: że nie jest tak źle jak na co dzień gotowi jesteśmy sądzić. Może jeszcze nie wszystko stracone, skoro tam, kilkuset osobom w półtoramilionowym, rozpalonym, dusznym mieście chce się oddać wolną chwilę nie relaksowi na trawie czy piasku, ale niewygodnym fotelom sali przy ul. Mokotowskiej. Sali źle wentylowanej, brzydkiej, ale służącej teatrowi. Świetnemu!
Nie jest to jednak wyłączny powód, jaki sprawił, że z odrobinę większą nadzieją spojrzałem na mizerne szanse naszego teatru doby budowania gospodarki rynkowej, czyli po prostu wracania do starego, fatalnego, ale najlepszego z możliwych systemów gospodarczych, tj. kapitalizmu (jak powiadali najstarsi ekonomiści: chaosowi gospodarki planowej przeciwstawiamy żelazne prawa wolnej konkurencji).