Wieczory z Norwidem
Nie owijając w bawełnę - mam swoje własne kłopoty z Norwidem-dramaturgiem. Norwida-liryka przyjmuję jak poetę żywego i wciąż jeszcze odkrywczego. Dramaty, choć tak łączą się z norwidowską liryką i choć nie tak trudno dokopać się w nich pokładów rzadkich bogactw, odbieram z szacunkiem i... chłodem. Nie umiem ich przełożyć do końca na wartości współczesne, a teatru filologicznego nie uwielbiam, mimo pełnego uznania i dla tradycji, i dla nauk humanistycznych.
Kłopoty z Norwidem są tym większe, że nie bardzo radzimy sobie - jak dotąd - w teatralnej praktyce z pełną realizacją jego koncepcji scenicznych nie przystających dokładnie - co się powszechnie podkreśla - do żadnych odziedziczonych tradycyjnych stylów. Cóż dopiero mówić o transponowaniu tego we współczesność... Sądzę, że kłopoty z Norwidem mieli wszyscy, którzy próbowali realizacji jego utworów scenicznych. I będą je mieli nadal, co naturalnie nie jest argumentem przeciwko kolejnym próbom, raczej -- dla ambitnych - bodźcem.
Z NORWIDEM na scenie we Wrocławiu - jeśli mnie pamięć nie zawiodła - zetknęliśmy się dotąd tylko raz, za sprawą Teatru Polskiego i Marii Straszewskiej, która reżyserowała na scenie kameralnej "Pierścień wielkiej damy". Ostatnio na tej samej scenie, również w reżyserii Straszewskiej powstało przedstawienie łączące w ramach jednego spektaklu "Miłość czystą u kąpieli morskich" oraz "Noc tysięczną drugą".
Próba w zamiarze i wykonaniu wydaje mi się ambitna, choć znowu nie przełamała we mnie kompleksu, do którego przyznałem się na wstępie. Przyjąłem ją z szacunkiem i bez emocji. Chyba podobnie, jak młodzieżowa widownia przedstawienia, w którym uczestniczyłem. Żywsza reakcja młodzieży na "Miłość" niż "Noc", skądinąd mogąca budzić pewne zdziwienie ("Noc" teatralnie i aktorsko jest efektowniejsza), może być wskazówką, że współczesna nośność tego utworu jest większa, a jego problematyka moralna koresponduje z wrażliwością młodych ludzi, co - jeśli moje spostrzeżenie jest trafne - powinno cieszyć.
Co efektowniejsze, niekoniecznie musi być lepsze w odbiorze. W "Miłości" - utworze krótkim, delikatnym, niedopisanym, niedomówionym, w którym najwięcej się dzieje poza teatrem i sytuacją - dość jasno rysuje się idea. Dobrze tu sprawdza się wyrafinowanie prosta, "malarska" scenografia, przystają - do niej zewnętrznie postaci o "rzeźbionych" ruchach. Czytelna jest ironia, konsekwentna kompromitacja bohaterów. I chociaż nie uważam, że wykonawcy (Krzesisława Dubielówna, Anna Koławska, Janusz Peszek i Romuald Michalewski) wykazali tu pełnię swych możliwości, pretensji zgłaszać nie będę.
W "Nocy" więcej było teatru, więcej aktorskiego popisu (grają tu: Janusz Peszek, Marta Ławińska, Erwin Nowiaszak i Andrzej Mrozek), ale nie zafrapowała mnie idea; nie umiałem na nią spojrzeć przez pryzmat biografii i uczuciowych perypetii Norwida, a dystans, którego nie przełamałem, nie sprzyja obcowaniu ze sztuką, zwłaszcza kameralną, delikatną, wypełnioną niuansami.
Wrażenia sumują mi się następująco: rzetelna, acz nie odkrywcza, teatralna robota, wyróżniający się Peszek - to dość, by nie żałować tego wieczoru z Norwidem, z którym we Wrocławiu prawie nie obcowaliśmy. Każdy zaś ma jeszcze szanse dostrzec i inne walory przedstawienia, które w tej skrótowej refleksji zostały pominięte.