Artykuły

Kurs piosenki lekcją życia?

"Krótki kurs piosenki aktorskiej" w reż. Wojciecha Szelachowskiego w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu. Pisze Ilona Słojewska w serwisie Teatr dla Was.

Teatr "Baj Pomorski" dysponuje wyjątkowo umuzykalnionym, obdarzonym pięknymi głosami zespołem i niezwykle utalentowanym kierownikiem muzycznym, który jest również niepowtarzalną osobowością sceniczną. Artyści zdecydowali się to wykorzystać i przygotować spektakl słowno- muzyczny z piosenkami. Dla dorosłych. W końcu rodzicom czasem się też coś od "Baja" należy!

Autor scenariusza i tekstów piosenek, Wojciech Szelachowski w spektaklu "Krótki kurs piosenki aktorskiej" skonstruował na scenie niezwykle ciekawy świat. Warstwa epicka przedstawienia wyraźnie dzieli się na dwa plany, bardzo kontrastujące ze sobą. Obserwujemy świat realny - oparty na odwiedzinach Karolka u chorego brata, Uznanego Kompozytora oraz metafizyczny - składający się z piosenek wykonywanych przez Zjawy i Widma wprowadzające Karolka i publiczność w tajemnice teatru, tego na scenie i poza nią. Oba te światy powiązane są ze sobą nie tylko poprzez monolog wygłaszany przez Uznanego Kompozytora, a skierowanego do Karolka, ale i poprzez śpiewane piosenki. Obie warstwy napędzają się wzajemnie, jedna warunkuje drugą, harmonijnie płyną przed siebie, budując po drodze napięcie, które eksploduje w finale. Bo finał należy do znakomitego aktorskiego występu solowego Krzysztofa Grzędy, kiedy to a capella wyśpiewuje, recytuje, szepcze, wykrzykuje i modulując głos, tuszuje powody nagłej ucieczki tria instrumentalnego i błyskawicznie zdobywa sympatię publiczności.

Ale tę sympatię aktorzy i autorzy tego spektaklu pozyskują już od pierwszych chwil przedstawienia. Znany z produkcji filmowych i telewizyjnych Krzysztof Dzierma w roli Dość Uznanego Kompozytora stwarza od razu bardzo swojski i ciepły klimat. Z kolei Mirosław Szczepański, jako zamknięty w sobie Karolek, skupiony wyłącznie na przyziemnych sprawach, wspaniale udowadnia, jak wiele można powiedzieć poprzez milczenie.

Pojawiający się pomiędzy poszczególnymi scenami spektaklu żeński kwintet zuniformizowany w szarych kostiumach, bezustannie zaskakuje swoimi przeobrażeniami scenicznymi. Każda zaśpiewana piosenka to oddzielnie skomponowana odsłona, a ich różnorodność tematyczna daje aktorkom ogromne szanse na zaprezentowanie kobiecego wdzięku, uroku, prowokacji, a przede wszystkim pokazania możliwości wokalnych i aktorskiego emploi. Kwintet pozwala aktorkom na solowe występy. Edyta Łukaszewicz-Lisowska ubrana w mundur hipnotyzuje widownię swoim ciepłym niskim głosem w towarzystwie brzmienia kontrabasu, na którym gra Michał Hajduczenia. Głos wokalistki idealnie harmonizuje się z dźwiękiem kontrabasu. Widać to szczególnie w wykonanym przez muzyka z pełną wirtuozerią slapingu. Anna Katarzyna Chudek w bardzo intymnej scenie barwą głosu uwodzi nieśmiałego Karolka, a jej ręce w czerwonych rękawiczkach razem z głosem zarzucają na niego niewidzialną sieć, po czym wręczają mu pistolet. A kiedy ów przenosi się w marzenia, w ich projekcji pojawia się w sukni ślubnej eteryczna Marta Parfieniuk-Białowicz, rzucając na niego czar, wywołuje tęsknotę.

Pozorny absurd miesza się z groteską. Andrzej Korkuz w komeżce ministranta, zanim zniknie za drzwiami w nocnej mgle, pozostawia obu braci w nabożnym nastroju a nad sceną rozpływa się niczym nuty na pięciolinii jego mocny i dźwięczny głos. No i Jacek Pysiak, z rozbrajającą szczerością przekonujący widzów, że pomimo opuszczonych do kostek spodni udało mu się wyjść z szafy i wejść na scenę. Grażyna Rutkowska-Kusa pojawia się w wannie w towarzystwie Andrzeja Korkuza i demonstruje wspaniałą skalę swego głosu, stwarzając pełen energii dynamiczny klimat tej sceny.

Akcja sceniczna rozwija się jednak w określonym kierunku - braciszek-kompozytor bardzo chce przekonać Karolka, że wykonywany przez niego zawód i miejsce pracy, wcale nie są aż tak złe, można je polubić i zaakceptować. Niemało zamieszania w tę braterską perswazję wnosi niespodziewane pojawienie się teatralnego widma rodem z klimatów witkacowskich. Agnieszka Niezgoda w sposób bardzo ekspresyjny wyśpiewuje całą prawdę o prawdziwej ukrytej przed widownią twarzy teatru, w którym rządzi plagiat, zakładanie cudzych masek, wzajemne okradanie się z pomysłów. Aktorce towarzyszy niezwykle sugestywna scenografia, kiedy to nagle ściany spokojnego dotąd pokoju kompozytora rozsuwają się, tworząc ogromną musicalową przestrzeń, a silne snopy świateł pomagają aktorce w odsłanianiu tej prawdy. Ale kiedy pojawia się pełen zmysłowości i rozwiązłości żeński kwintet w gorsetach i pończochach, Karolek zapomina o odsłoniętej przed chwilą prawdzie i chętnie poddaje się jego urokowi. Pewnie i poszedłby za nimi, tylko dokąd? Skoro raz aktorki giną w szafie, innym znów odchodzą w ciemność nocy Zresztą szafa jest w tym przedstawieniu bardzo ważnym rekwizytem i kojarzy się z bajkową szafą z "Opowieści z Narni" A kiedy na scenie pojawia się Mariusz Wójtowicz, który odczytuje, analizuje, literuje w języku angielskim i polskim słynny cytat z aktu II, sceny 2 "Hamleta" Williama Szekspira - "Niech ryczy z bólu ranny łoś" wnosi razem ze sobą nie tylko niespotykaną cierpliwość i uczniowski wręcz zapał do zmagania się z nim, ale i niespotykaną vis comica.

A kiedy Uznany Kompozytor wydobywa z futerału "akordion" tatusia i rozpoczyna swoją piosenkę, w której m.in. śpiewa, żeby "być prawdziwym", to łatwo można odczytać z niej prawo do bycia sobą i do realizowania własnych marzeń, do tolerancji.

Towarzyszące w tym spektaklu aktorom trio instrumentalne nie ogranicza się jedynie do stworzenia ciekawego podkładu muzycznego do tekstów skomponowanego przez Krzysztofa Dziergę. Mariusz Hejnicki demonstruje potencjał klarnetu i eksponuje jego ciepłe brzmienie, tak charakterystyczne dla tego instrumentu. Z kolei Krzysztof Zaremba przy pianinie początkowo nieśmiało uczestniczy w spektaklu, potem jednak sam rusza na scenę. W białym ponadczasowym bieliźnianym podkoszulku, znaku polskiego robotnika, podkreślającym na ogół tężyznę fizyczną i przy akompaniamencie Jacka Pysiaka oraz Krzysztofa Grzędy rozpoczyna się prawdziwy kabaretowy występ "rewelersów" konkurujący treścią piosenki i ubiorem z kwintetem głosów żeńskich reprezentującym kulturę "na wyższym poziomie".

I tak akcja sceniczna zmierza do finału, w którym Uznany Kompozytor jest z siebie zadowolony, bo oto poprzez skrócony kurs piosenki aktorskiej pokazał bratu pełne oblicze teatru. Miejsce, w którym pracuje i realizuje swoje marzenia. I co więcej pokazał mu, że życie nie toczy się tylko wokół jego żony Zofii, której kuchnia słynie ze świetnie przyrządzanej kaszanki i kiszonych ogórków, ale jest czymś więcej

Lekka forma tego spektaklu momentami przypominająca sceny kabaretowe, skeczowe, jest zdominowana znakomitą aktorską interpretacją poszczególnych piosenek. Skłania do głębszych refleksji. Jedna z nich podpowiada, że teatr to nie tylko budynek ze sceną, ale również metafora świata. Może nie jest to myśl aż tak bardzo odkrywcza, ale ma w sobie duży potencjał odwołujący się do realiów dobrze nam znanych z autopsji. Można tu znaleźć mnóstwo odwołań do zjawisk społecznych, obyczajowych i kulturowych. Teatr to życie, a my wszyscy jesteśmy aktorami. Myślę, że ta warstwa spektaklu jest najcenniejsza, bo w niej jest ukryta maksyma, że "śmiech niekiedy może być nauką".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji