Dürrenmattowska abdykacja
TEATR DRAMATYCZNY M. ST. WARSZAWY zdecydował się po siedmiu latach wznowić sztukę DUERRENMATTA "ROMULUS WIELKI" w przekładzie IRENY KRZYWICKIEJ, reżyserii LUDWIKA RENE, dekoracjach JANA KOSIŃSKIEGO i kostiumach ALEGO BUNSCHA. Obsada jest dość zmieniona, jako że i zespół od tamtej premiery dość się przetasował. Szczęśliwą okolicznością jest jednak to, że role dwu głównych partnerów sprawy, jaką jest abdykacja ostatniego cesarza zachodniego Rzymu, Romulusa Augustusa na rzecz nowego króla Italii - wodza Germanów Odoakra, grają ci sami co przed laty JAN ŚWIDERSKI i BOLESŁAW PŁOTNICKI. Grają inaczej, a nie mniej ciekawie, niż wtedy, gdy, jak pamiętamy, miał wielki sukces Świderski. Grał wtedy w sposób wyraźnie opracowany rezygnację chytrusa, w którego sumieniu zapadł wyrok na Rzym. Podziwialiśmy jego kunszt i zdolność przeistoczenia. Teraz podziwiamy naturalną swobodę, i choć niektóre grymasy zostawił z poprzedniej wersji, teraz zrosły się jeszcze organiczniej z rolą. Płotnicki też jest jakby pewniejszy siebie i naturalniejszy, zaś MIECZYSŁAW STOOR w roli Teodoryka stał się bardziej groźny.
Z najważniejszych ról na nowo obsadzonych zwraca uwagę kreacja IRENY GÓRSKIEJ w roli cesarzowej Julii, potraktowana całkiem indywidualnie i sugestywnie.
Wskrzeszając w częściowo nowej obsadzie daną sztukę Teatr Dramatyczny sygnalizuje coś w rodzaju myśli żelazno-repertuarowej. Nie pozbawione to jest akcentów sentymentalnych, jako że przypomina wielkie dni tej sceny. Jednocześnie można przypuścić, że takie wskrzeszania, choćby z pewnymi zmianami, dawnych przedstawień może się wiązać z planami wyjazdowymi teatru za granicę. W tym wypadku należałoby oczywiście życzyć, aby teatr jechał także ze sztukami polskimi, i to nie na przyczepkę, z tego choćby powodu, że korzysta z wysokiej dopłaty od rodaków, a nie Szwajcarów.
Nawiasem mówiąc w dzisiejszych warunkach zespołu więcej można by liczyć na sukcesy sztuk małoobsadowych, takich na przykład jak "Szkoda wąsów", niż wieloobsadowych.