Artykuły

Sado-maso-ciacho

Mój kot uwielbia ciastka z kremem. Kiedy zdarza mi się przy­nieść je z cukierni do domu, wystarczy, że tylko się odwrócę, by rozszarpał opakowanie i natychmiast połkną wszystko, co rze­czony krem przypomina. Gdyby mój kot był kotką, myślę, że po­stąpiłby zupełnie inaczej i to nie dlatego, że kotki mniej lubią ciastka z kremem. Stałoby się tak dlatego, że nawet kocia dama wie, iż słodycze smakują bardziej, gdy można się nimi delekto­wać, smakować je powoli, a nawet demonstracyjnie pochwalić się przed innymi, iż ma się coś najlepszego pod słońcem.

Yukio Mishima w "Markizie de Sade", zrealizowanej przez Tadeusza Bradeckiego na sce­nie Starego Teatru, odkrywa tym podobne tajniki duszy ko­biecej. Swoim bohaterkom, z których każda związana jest w jakiś szczególny sposób z perwersyjnym markizem de Sade, każe przeglądać się w so­bie nawzajem jak w lustrze, w którym odbijają się uczucia do tego ze wszech miar niety­powego mężczyzny. Kobiety, nie mogąc go aktualnie mieć, gdyż odsiaduje kolejny wyrok za swe sadomasochistyczne orgie, opowiadają o nim jak o zakazanym przez konwenan­se i obyczaje ciastku. Ciastku, które tak naprawdę każdej z nich smakuje, niezależnie czy jest to jego żona Renee (Ewa Kaim), jej siostra Anna (Małgo­rzata Gałkowska) czy teściowa (Anna Dymna), nie wspomina­jąc już o rozpustnej Hrabinie de Saint-Fond (Iwona Budner) czy świętoszkowatej Barono­wej de Simiane (Magda Jarosz). Żadna z pań, nawet wbrew temu co mówi i robi, nie potę­pia markiza. Siedzące w nim zło w jakiś sposób je fascynu­je, podobnie jak zadawane przez niego fizyczne i psy­chiczne cierpienie. Jednak w spektaklu Tadeusza Bradec­kiego nie znajdziemy tych zawikłanych, często niepojętych kobiecych uczuć. Dzieje się tak przede wszystkim z powodu Anny Dymnej, która miast trzymać w ręku nitki całej in­trygi, została przez reżysera wsadzona w karykaturalne ra­my. Już sam kostium, składa­jący się z sukni opartej na me­talowym rusztowaniu i wyjąt­kowo oszpecającej peruki, po­woduje, iż ma się ochotę trak­tować ją jak postać z komedii dell`arte, co jest zupełnie sprzeczne założoną konwen­cją. Na dodatek aktorka, za­miast arystokratki, która nie tylko potrafi intrygować, ale też na swój sposób przeżywać nieszczęścia córek, gra tu przekupkę rodem z Kleparza.

Trudno więc, żeby pozostałe aktorki, wchodząc z nią w ja­kiekolwiek relacje, mogły od­słonić prawdę targających nimi uczuć. Dlatego też przedsta­wienie przeradza się szybko w oderwane od siebie monolo­gi poszczególnych aktorek, któ­re ze sobą absolutnie nic nie łą­czy. One tylko gadają, skazując widzów z sadystycznym upodobaniem na sen masochi­sty, bo na to zakrawa siedzenie przez trzy godziny w ciasnych fotelach, jakie znajdują się na widowni Sceny Kameralnej.

Mój kot mimo swego wro­dzonego łakomstwa ma dobry smak. Nie ruszyłby ciastka z nieświeżym kremem, bo wie, że mogłoby mu to zaszkodzić. Jest mądry kocią mądrością, dlatego zadowolony leży na komputerze i mruczy. Artyści Starego Teatru mogą mu tylko pozazdrościć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji