Artykuły

Syndrom strusia

Dawno żadne przedstawie­nie nie wzbudziło przed pre­mierą takich emocji jak "Wie­lebni" Sławomira Mrożka, w reżyserii Jerzego Stuhra. Po długim czasie teatralnej posu­chy, gdzie każdy nowy spek­takl w Starym mógłby być świetnym materiałem badaw­czym dla naukowców zajmują­cych się snem (jako tropiciel chrapnięć krakowskich wi­dzów wiem coś o tym), na pra­premierę "Wielebnych" ocze­kiwano z pełnym napięciem. Potęgowały go jeszcze słowa autora, a przede wszystkim re­żysera, który wyrażał obawy, iż spektakl może być odebra­ny w naszym kraju jako wido­wisko wyśmiewające się ze świętości, dotykające delikat­nej kwestii żydowskiej i kato­lickiej. Zdaje się, że Jerzy Stuhr tak bardzo przestraszył się posądzania go o cokol­wiek, iż schował głowę w pia­sek, robiąc przedstawienie o niczym, ani śmieszne ani straszne, letnie i płaskie jak mazowiecka równina.

Przypisywana strusiowi cecha chowania głowy w pia­sek nie jest jedyną jaką moż­na dostrzec w spektaklu. Jak podaje encyklopedia PWN, struś to ptak o upierzeniu miękkim i sutym, u samców czarno-białym, u samic bru­natno-białym. No i mamy na mieszczańsko zabudowanej przez Andrzeja Witkowskie­go scenie dwie miękko upie­rzone postacie: wielebną Glorię Burton (Ewa Kaim) i wielebnego Ryszarda Blooma (Piotr Grabowski). Zde­rzenie ze sobą księdza-Żyda i księdza-kobiety, którzy przypadkowo zostali wysłani do jednej parafii, by objąć w niej probostwo, mogło dać ciekawe rezultaty. U Mrożka zaowocowało kilkoma frazami, takimi jak choćby ta, że "lepiej być kobietą niż Ży­dem", które na scenie zostały tak subtelnie zaakcentowa­ne, że miało się ochotę zawo­łać specjalistę od sitcomów, by włączył w odpowiednim momencie nagranie ze śmie­chem.

Ale przecież struś to w gruncie rzeczy łagodny ptaszek. Choć znosi duże, półtorakilogramowe jaja, to nie bywają one raczej złote. Zakopuje je w dołku, by oby­dwoje rodzice mogli je wysie­dzieć. Mrożek wysiedział na krześle - jak sam twierdzi niezbędnym mu od pisania - jeszcze kółko parafialne, które na scenie przedstawia dość żałosny widok. Kiedy Aldona Grochal jako Mrs. Simpson jeszcze dość zabaw­nie porusza biodrami, to reszta towarzystwa przedsta­wia dość żałosny widok. Nie wiadomo na przykład, co gra wyliniały ekshipis Tadeusz Huk ze swoją kopniętą żoną Beatą Paluch czy niezbyt rozwinięty na umyśle biznes­men Radosław Krzyżowski i jego milcząca kobieta Agnieszka Wielanowska. Za­równo nic nie wynika z ich dziwacznej acz bardzo przy­zwoitej orgii (broń Boże żeby nikogo nie urazić), jak i z za­chowania zdziecinniałego Cziko (Jakub Snochowski), który wysadza wszystko, co mu wejdzie w drogę.

Struś jest cierpliwym zwie­rzęciem, podobno dobrze znosi niewolę. Nie jestem jednak pewna, czy zniósłby prawie trzygodzinny spektakl, w któ­rym reżyser, a za nim aktorzy chowają głowę w piasek, stara­jąc się nikogo nie dotknąć, nie obrazić, a nawet nie rozśmie­szyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji