Artykuły

Teatr młodych

Teatr tworzą ludzie. Kiedy rzeczywiście chcą coś zrobić, kiedy naprawdę mają coś od sie­bie do zaproponowania, nawet w niedużym ośrodku bez tradycji, może powstać dobry, liczący się teatr. Raz jest to Zielona Góra, innym razem Kalisz, Grudziądz czy Tarnów. Obecnie wiele w kraju pisze się i mówi o Gorzo­wie Wielkopolskim.

Nie jest oczywiście Gorzów miastem pozbawionym teatral­nych tradycji, chociaż miejscowa scena nie zawsze znajdowała dość sił i możliwości, aby przebić się poza przeciętność. Powołana do życia w roku 1945 przetrwała tylko kilka sezonów. Reaktywo­wana w 1960 roku przeżywała w latach 1963-1969 za dyrekcji Ire­ny Byrskiej oraz jej następcy Jana Błeszyńskiego okres arty­stycznych sukcesów. W tych la­tach teatr gorzowski był dobrze znany w kraju krytykom i by­walcom, występował w Warsza­wie, zapraszano go na festiwale.

Nowy rozdział w życiu tej sceny zapoczątkowany został w 1974 roku. Wtedy to kierownik artystyczny awangardowego te­atru studenckiego "Gong 2" z Lublina, Andrzej Rozhin, zdecy­dował się spróbować swych sił na profesjonalnej scenie. Przede wszystkim musiał skompletować zespół. Z dotychczasowego mógł zaangażować tylko troje akto­rów. Postawił więc w teatrze na ludzi młodych. Zdecydował się podjąć trud przygotowania do zawodu adeptów, przyciągnąć do współpracy z teatrem młodych plastyków, muzyków i reżyse­rów. Na dobrą sprawę w pierw­szych sezonach dyrekcji Rozhina teatr gorzowski był teatrem debiutantów m.in. W roli dyrektora debiutował Rozhin, debiutantami byli także współpracujący z te­atrem scenografowie: Izabella Gustowska, Wojciech Muller, Ed­ward Lutczyn, po raz pierwszy pi­sali muzykę dla potrzeb teatru młodzi kompozytorzy: Norbert M. Kuźnik i Jan Kruk. Debiutantem był też reżyser Bohdan Cybulski. Trudno na podstawie jednodnio­wej zaledwie wizyty stwierdzić, na ile ten młody, posiadający ro­dowód typowo studencki, teatr, został zaakceptowany przez miejscową publiczność i jakie łączą go z nią więzi. Spektakle które obejrzałem w Gorzowie wydały mi się jednakże i war­tościowe i interesujące. A przede wszystkim zdecydowanie nie prowincjonalne w swym charak­terze.

W Teatrze im. Juliusza Oster­wy w Gorzowie obejrzałem dwa spektakle. Najpierw na popołudniówce zrealizowaną gościn­nie przez poznańskiego reżysera Piotra Sowińskiego, polską uwspółcześnioną wersję "Wese­la u drobnomieszczan" Bertolta Brechta, a wieczorem na dużej scenie głośne i żywo dyskutowa­ne prapremierowe przedstawie­nie "Przebudzenie się wiosny" Franka Wedekinda w reżyserii Andrzeja Rozhina.

"Wesele", bo tak zatytułował swe przedstawienie Piotr Sowiń­ski, grane jest w teatrze gorzowskim na foyer, przy biesiadnym stole. Oczekujący na rozpoczęcie spektaklu widzowie proszeni są najpierw o wzięcie udziału w uroczystości powitania młodej pary. Kiedy przyjeżdża ona przed teatr ukwieconym, jak każe oby­czaj, samochodem, aktorzy roz­poczynają swoje przemowy, a i co śmielsi z widzów też decydują się w końcu uściskać młodych. Teraz przy dźwiękach orkiestry zaproszeni zostajemy do usta­wionych w podkowę na foyer stołów, zastawionych obficie wo­dą sodową, ciastkami i wcale smaczną galaretą owocową. Na premierze częstowano podobno gości prawdziwą wódką wraz z zakąską, ale księgowy podsumo­wał koszt spektaklu i się zbun­tował.

Przedstawienie swoje rozgry­wa Sowiński na pograniczach skrajnego, z życia wziętego, re­alizmu oraz happeningu, które pozwalają mu prowokować wi­dzów, zakładając równocześnie ich pełny udział w tworzącym się na ich oczach spektaklu. Rozbawiona na początku publi­czność, w miarę rozwoju akcji scenicznej czuje się coraz bar­dziej zdetonowana i zakłopotana. Zaproszona bowiem została na bardzo nieudane wesele, pełne kłótni, rozróbek i wzajemnych swarów. Ojciec panny młodej co raz to opowiada jakieś bardzo niestosowne i niesmaczne histo­rie. Pan młody po pijanemu obraża gości, ci z kolei otwarcie doszukują się felerów pani domu. W końcu okazuje się, że panna młoda jest w ciąży, a jej oblu­bieniec nie wie jak to chciał udowodnić wszystkim, zaradny i zamożny. Kończy się to wszystko totalnym zdemaskowaniem wszelkich mitów i pozorów. Na ruinach swego zdemolowanego przez współbiesiadników do­mostwa, młodzi uświadamiają sobie dopiero, że pozory i misty­fikacje towarzyskie są nieważne iż liczy się tylko to co oni sami myślą i czują. Kończy się więc jednak happy endem. W przedstawieniu jest wiele ról i postaci. Naprawdę do zagrań a są tutaj jednak dwie role - obojga młodych. Niezapomniany wykonawca, omawianego w swoim czasie na łamach "Ty­godnia" monodramu wg Konopielki, Jan Wojciech Krzyszczak, okazał się stworzony do zagrania pana młodego, znajdując w oso­bie Lidii Jeziorskiej znakomitą partnerkę.

Wieczorem na dużej scenie oglądamy nie znaną dotąd u nas sztukę, przeżywającego obecnie renesans zainteresowania. Fran­ka Wedekinda. "Przebudzenie się wiosny" jest spektaklem o niepo­kojach, przeczuciach i emocjach młodych ludzi nie mogących przeciwstawić się panującym wówczas zakłamaniom obyczajo­wym. Na tle ascetycznie suchych i umownych dekoracji Wojciecha Mullera rozgrywa się przed na­szymi oczyma tragedia młodych nie mogących znaleźć żadnego oparcia, ani w szkole, ani w do­mu. To przedstawienie jest rów­nież oskarżeniem mieszczańskiej moralności. Przede wszystkim jednak jest ono oskarżeniem sta­rej szkoły, która była w stanu zniszczyć wszystko, co nie mieś­ciło się w jej schematach i sza­blonach.

Spektakl Rozhina działa na nas głównie swą zagadkową, trudną do zdefiniowania, atmosferą. Ma pewien własny rytm, styl i cha­rakter. Celnie operuje teatralnym znakiem, obrazem i symbolem. W niedostrzegalny sposób podpro­wadza sztukę do naszych czasów, aby zaskoczyć nas końcowym obrazem maszerujących trium­falnie faszystów. W kontekście całości scena ta wydaje się jed­nakże całkowicie zrozumiała i umotywowana. W takiej właśnie szkole, w takiej właśnie opartej na ślepym posłuszeństwie ultramieszczańskiej, solidnej rodzinie, znajdował dla siebie pożywkę faszyzm. Tak też rodziła się te­oria i filozofia nadczłowieka.

W teatrze gorzowskim jeszcze dziś znaczną część zespołu stano­wią adepci. W obu przedstawie­niach nie dostrzega się jednak tego. "Przebudzenie wiosny" jest spektaklem sprawnym aktorsko, z dwoma co najmniej rolami na­prawdę wartościowymi. Mam tu na myśli Moritza - Mikołaja Mullera oraz panią Gabor - Ja­niny Bocheńskiej. Słowa uznania należą się jednak również od­twórcom ról obu jego młodych bohaterów: Krystynie Wójcik oraz Aleksandrowi Maciejew­skiemu.

Teatr Rozhina w Gorzowie, po­dobnie jak wcześniej teatr Oko-pińskiego w Zielonej Górze czy Cywińskiej w Kaliszu, potwier­dza więc nam w praktyce możli­wość stworzenia dobrego teatru z dala od Warszawy, w mieście nie posiadającym wyższych uczelni, nie dysponującym ra­diem, prasą czy telewizją, czyli na tak zwanej do niedawna jeszcze prowincji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji