Artykuły

Bez tezy

"Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka w reż. Łukasza Kosa w PWST we Wrocławiu. Pisze Kalina Zalewska, członkini Komisji Artystycznej XIX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Łukasz Kos postanowił odczarować "Naszą klasę" i - trzy lata po prapremierze Ondreja Spišáka - wystawił po raz drugi dramat Tadeusza Słobodzianka. Dyplom ostatniego rocznika studentów wrocławskiej PWST, zabiegającego zresztą o możliwość pracy z tym reżyserem, był do tego dobrą okazją.

Inscenizacja rozgrywa się w zaaranżowanej sali gimnastycznej, gdzie leżą materace do ćwiczeń, a fragmenty ścian zabudowano drabinkami. Kos podkreśla młody wiek i szkolny status bohaterów (i aktorów) ubierając ich w białe podkoszulki, granatowe spodenki i trampki. W drugiej części spektaklu pojawiają się co prawda elementy "dorosłych" strojów, ale zakładane na kostiumy gimnastyczne, które pozostają na stałe, jak przeżycia z młodości.

Wyraźnie widać dwie grupy, na jakie rozpada się klasowa społeczność: pięcioro katolików polskiego pochodzenia (Rysiek, Heniek, Władek, Zygmunt, Zocha) i pięcioro Żydów wychowanych w religii mojżeszowej (Abram, Dora, Jakub Kac, Rachela, Menachem). Początkowo bawiących się razem, w tym samym kółku; po wybuchu wojny nagle podzielonych, "wiszących" na innych drabinkach. Spektakl konsekwentnie odwołuje się do szkolno-gimnastycznego "instrumentarium": samosąd na Jakubie Kacu dokonywany jest szczeblami wyjętymi z drabinek, którymi bohaterzy uderzają w materace; kiedy Dora trafia do stodoły, rysuje na scenie kredą okrąg, oddzielający ją od innych; Menachem ukrywa się w gimnastycznej skrzyni do skoków; podczas przesłuchań dudnią kroki na korytarzu i słychać głuchy odgłos piłki silnie uderzającej w ścianę, przedtem kozłowanej przez bohaterów.

Młodzieńcza ekspresja aktorów grających u Kosa dwudziestolatków, o losie których przesądziła wojna, "otwiera" dramat Słobodzianka. U Spišáka aktorzy od początku spektaklu ubrani byli w powojenne kostiumy, co determinowało ich sylwetki. Dobrym przykładem jest Heniek, który został księdzem dopiero po wojnie, ale na scenie już jako młody chłopak chodził w sutannie. Kos nie patrzy na bohaterów przez pryzmat ich późniejszych losów, ukazuje ich dramaty i wybory w czasie historycznym, w ostrych spięciach, co zwraca uwagę widzów na nieoczekiwane zwroty opowieści i dramatyzuje przebieg zdarzeń. Mocno przy tym dochodzą do głosu emocje, co czyni tę spowiedź naturalną, podczas gdy spektakl Spišáka był dużo bardziej formalny.

Reżyser przygląda się z bliska młodym bohaterom, bardziej interesuje go jak to się stało, że koledzy z klasy okazali się mordercami niż sam fakt, że do tego doszło. Jego metoda lepiej pokazuje dramaty pojedynczych ludzi, choćby związek Dory i Menachema, zawarty na fali dobrego samopoczucia obojga, ale od pierwszej chwili nieudany. Wrażenie robi, czynione w jednym z kątów sceny, wyznanie Zygmunta, który ze zwykłej głupoty zgłosił się na NKWD, donosząc potem na Ryśka, co przecież uruchomiło falę zbrodni. Zapada w pamięć niespodziewający się samosądu Jakub Kac; Zocha, która, stojąc na rynku, przez chwilę rozważa ocalenie dziecka Menachema; Rysiek związany ze zgwałconą Dorą dziwną relacją miłości i nienawiści; los Racheli, która ocala życie, ale grzęźnie na zawsze w niechcianym małżeństwie.

Widzimy bohaterów stawianych przed dramatycznymi wyborami i poszczególne relacje; ułamki sekund decydujące o najważniejszych sprawach; wyrzuty sumienia, które materializują się na scenie, bo zmarli powracają, by odwiedzać swoich prześladowców. Ale może to nie sumienie daje o sobie znać, a przekleństwo losu, który związał ich ze sobą na zawsze, na życie i śmierć? Pokazuje to jak naładowany znaczeniami i konfliktami jest sam dramat. "Nasza klasa" zawiera materiał na co najmniej trzy sztuki: jedna z nich mogłaby kończyć się z wybuchem wojny, obrazując tragiczną młodość bohaterów; druga opowiadać o zemście Menachema i polsko-żydowskich porachunkach w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych; trzecia toczyć się w dzisiejszej Polsce, w której Rachela po śmierci Władka, w domu spokojnej starości, ogląda filmy na Discovery i relację z odsłonięcia pomnika w Jedwabnem. Tematów i wątków starczyłoby na trylogię.

Ten nadmiar i epicki charakter dramatu, opowiadającego wydarzenia osiemdziesięciu lat, to prawdopodobnie największa trudność przy jego wystawianiu, bo poszczególne relacje i konflikty walczą ze sobą o uwagę widza, a akcja jest tak sprężona, że nie zostawia miejsca na oddech, co odczuwali widzowie prapremierowego wystawienia. Sytuacji nie ułatwia charakter tekstu, w którym postaci wypowiadają swoje kwestie i zarazem opowiadają o tym, co robią, co wprowadza dystans do wydarzeń w samą jego strukturę. Kos w dużym stopniu wyminął te problemy stawiając na prostotę przekazu, młody wiek wykonawców i wyrażane emocje, stosując zarazem jednolitą formę sceniczną, która scala opowieść toczącą się nie tylko w Polsce, ale w Stanach i Izraelu. Złagodził też wymowę wielu scen, żeby uniknąć jednoznaczności i nie przesądzać z góry losu bohaterów. Subtelnie rozegrał scenę zbiorowego gwałtu, by zrównoważyć puentę autora, który kończy ją wyznaniem zaspokojonej Dory, w tym momencie odkrywającej dwoistą naturę pożądania, jakby chciał nas pozbawić wszelkich złudzeń.

Zaufał też aktorom, dzięki którym dobrze widać poszczególne postaci. Zwraca uwagę twardy charakter Zochy Agaty Bykowskiej i świetne rzemiosło aktorki czy temperament Radomira Rospondka, tworzącego ciekawy portret Menachema - awanturnika i podrywacza, z którego historia robi straceńca, popełniającego w końcu samobójstwo, a autor tworzy mu rodzaj ciemnej legendy. Moment, w którym bohater po wojnie postanawia wymierzyć kolegom sprawiedliwość jest, dzięki energii aktora, rzeczywistym punktem zwrotnym opowiadanej ze sceny historii. Niepokoi młodzieńczo bezradna Dora Sonii Roszczuk; świadoma sytuacji, ale zbyt trzeźwa i zdystansowana, jest Rachela Karoliny Gibki. Dobrą rolę robi Łukasz Kaczmarek jako Jakub Kac i Dawid Lipiński, pokazujący słabość charakteru Heńka, zaplątanego, jakby wbrew swej woli, w samosąd i zbiorowy gwałt, a po wojnie uciekającego pod skrzydła Kościoła. Wyrazisty, zwłaszcza w scenie opowieści o sobie, jest Zygmunt Michała Koseli, z czasem manipulujący całą sytuacją. Dawid Czupryński gra Ryśka, pokazując jak, chwilami jeszcze dziecinny chłopak, staje się oprawcą.

Oglądając spektakl zastanawiamy się nad tym, co spowodowało ten fenomen. Istotny wpływ miała historia i geografia. Na wschodnich terenach Polski po okupacji sowieckiej, która przeciwstawiała sobie Polaków i Żydów, nastąpiła niemiecka, a sytuacja z dnia na dzień zmieniła się diametralnie (o panujących nastrojach wiele mówi napis na jednej z bram powitalnych, postawionych przez Polaków w okolicach Jedwabnego: "Niech żyje armia niemiecka, która uwolniła nas od przeklętej żydokomuny.") Zdecydowały też o tym hodowane od lat urazy, przed wojną silnie podsycane na tych terenach i to niestety także przez Kościół, który powinien odgrywać przeciwną rolę (i gdzieniegdzie odgrywał; jeden z księży na Białostocczyźnie zginął broniąc ludności żydowskiej). Duże znaczenie może mieć fakt, że w trakcie sowieckiej okupacji z całego regionu została wywieziona na Syberię - w dużej mierze z pomocą żydowskich sąsiadów, o czym dramat milczy - elita polskiego pochodzenia, a pozostali wzięli brutalny odwet, bo zabrakło tych, którzy mogliby ich powstrzymać (w klasie mogło być przecież dziecko, które znika tak, jak Abram, pisząc listy z innego końca świata). Nie zwalnia to jednak reszty Polaków od żalu za ten straszliwy występek i od pamięci o nim. Szczęśliwie Nasza klasa nie obrazuje całości polsko-żydowskich relacji w XX wieku, a jedynie ich wycinek, choć wycinek niezwykle istotny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji