Artykuły

Ten miły ujmujący Arbuzow...

GDYBY to streścić, banał trącałby o banał. Oto stary, miły dom, zamieszkany przez Gusiatnikowa i jego rodzinę, miłośni­ków i amatorów muzyki. Do kompletu mieszkańców brakuje jednej osoby, żony Konstantego Gusiatnikowa, która opuściła męża i dorastające dzieci dla innego. Poznajemy ten dom w momencie, któ­ry jest przełomowy w życiu Konstantego. Przebolał już stratę żony i zakochał się jak smarkacz w młodej dentystce. Dentystka nie gra na żadnym instrumencie, co jest straszną prawdą dla całej rodziny, ale miłość Konstantego i Niny Biegak jest wystawiona na inną ciężką próbę: oto zjawia się marnotrawna żona z zamiarem powrotu na łono rodziny. Zjawia się trochę za późno. Cierpi lecz zdobywa się na lo­jalność, a zarazem sama sobie zadaje pokutę; ułatwia Ninie wejście do rodziny, sama odejdzie smutna - lecz z już czystszym sumieniem - w siną dal.

Melodramat? Ano - tak. Gdyby ktoś, nie znający klimatu melo­dramatów Arbuzowa, zdał się na informacje zawarte w takim stre­szczeniu, mógłby sobie spokojnie darować wizytę w teatrze. Żeby sobie nie darował - bo mógłby później szczerze żałować - informu­ję przynajmniej tych, którym firma Arbuzow nie mówi dość wie­le, że ze streszczaniem jego dramatów jest podobnie jak ze streszcza­niem Czechowa. Ot, mniej lub bardziej ciekawa zwyczajna, czasem dramatyczna, historia. Jednakże tutaj nie treść, lecz klimat i wszy­stkie subtelne niuanse, które go kształtują, nadają banalnym często historiom wymiar sztuki dużego formatu. "Ten miły, stary dom" po­siada taką wartość. Na scenie naturalnie może się ona potwierdzić lub nie, ale to już zależy od realizatorów, którzy mogą wykorzystać lub zmarnować tkwiące w tworzywie możliwości.

WE WROCŁAWSKIM Teatrze Polskim sztukę Arbuzowa zreali­zował duet leningradzkich twórców: reżyser Piotr Fomienko i scenograf Igor Iwanow. Duet zgrany, rozumiejący się; z te­go, co zrobili można wnioskować, iż obaj na siebie działali inspirują­co. Praca jednego i drugiego zapewniła przedstawieniu ujmujący kli­mat; mamy do czynienia z utworem o bogatej gamie nastrojów znaczonych delikatnie, z wyczuciem i precyzją. Jest tu dużo liryki (z subtelną dawką ironii) przywołującej dalekim echem skojarzenia z Peynettem, szczypta melancholii, odrobina sentymentalizmu. Reży­ser - może z wyjątkiem finału - zapewnił swej konstrukcji stabil­ność, broniąc się przed przechyłem w stronę otwartego melodramatu.

Nasycił przedstawienie wieloma pomysłami przedniej marki, wygry­wa wielokrotnie dowcipnie niezliczoną ilość rekwizytów, brawurowo i z dużym poczuciem humoru ustawił sceny duetu zakochanych. Uwierzcie zresztą na słowo - bawiłem się serdecznie na tym spekta­klu.

Powodzenie - bo jestem pewny, że przedstawienie będzie miało duże wzięcie u publiczności - wrocławska realizacja zawdzięczać bę­dzie w niemałym stopniu aktorom. W roli Konstantego wystąpił An­drzej Hrydzewicz, będący tym razem trochę amantem a rebours, co zresztą dodaje postaci dodatkowego wdzięku. Jest to jedno z więk­szych osiągnięć Hrydzewicza na wrocławskiej scenie. Partnerują mu, w roli byłej żony Irena Remiszewska, w roli narzeczonej - debiutu­jąca we Wrocławiu Halina Śmiela. Brawurowo rozegrały pierwszą scenę (zwłaszcza Remiszewska), zdobywając od pierwszych słów pu­bliczność dla tego spektaklu. Potem wielokrotnie z satysfakcją w kil­ku scenach podziwialiśmy Śmielę, która wyszła obronną ręką z wszystkich pułapek ukrytych w roli. Musiała być przecież i śmieszna, i nie­poradna, dowieść, iż czuje się - przedwcześnie - starą panną i że ma naturę pensjonarską. I musiała wzbudzić sympatię dla postaci. Wszystko to jej się udało. Z dobrej strony zaprezentowali się też po­zostali nowo pozyskani młodzi aktorzy: Wanda Grzeczkowska, Jerzy Grałek, Rafał Mickiewicz, którzy - wraz z Ewą Kamas i Stefanem Lewickim - wystąpili w rolach dzieci (względnie sympatii dzieci) Gusiatnikowa. Znakomity był Władysław Dewoyno, w roli pierwszego i ostatniego męża Raisy Aleksandrowej (Sabina Wiśniewska), człowie­ka o dużym doświadczeniu życiowym, wiecznego lekkoducha, ale takiego w stylu Zorby.

WAŻNĄ ROLĘ we wrocławskim przedstawieniu odgrywa muzyka, która nie ogranicza się do współtworzenia klimatu, lecz staje się i środkiem charakterystyki, i w końcu - bezosobo­wym... bohaterem sztuki. Zresztą trudno, by było inaczej w "tym miłym, starym domu", w którym do czasu pojawienia się dentystki wszyscy muzykowali, a zapewne i Nina ulegnie temu narkotykowi.

Gdyby prowadzić jakąś punktację premier wrocławskich, z trzech, które zaprezentowano w tym sezonie, tę ostatnią zdecydowanie umieściłbym na pierwszym miejscu listy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji