Artykuły

Z punktu widzenia polakożercy

- Nigdzie mesjanizm nie zyskał takiej rangi jak w Polsce. Mnie ten mistycyzm fascynował - mówi węgierski pisarz i dramaturg, Gyorgy Spiro w rozmowie z Mariuszem Cieślikiem z Rzeczpospolitej.

Skąd wzięło się pańskie zainteresowanie kulturą polską? - Studiowałem literaturę rosyjską i serbską, ale pod koniec studiów postanowiłem nauczyć się jeszcze dwóch języków: polskiego i angielskiego. W 1972 roku już jako redaktor w wydawnictwie przyjechałem do Wrocławia i tam poznałem dyrektora Ossolineum. Na jego pytanie co najbardziej interesuje mnie w kulturze polskiej odpowiedziałem, że teatr i dramat. Dzięki temu dostałem w prezencie górę książek z tego zakresu. Zacząłem pisać pracę naukową o teatrze czasów Oświecenia i wtedy wreszcie przeczytałem zbiór recenzji teatralnych towarzystwa Iksów, który kilka lat leżał u mnie na półce. I tak zaczęła się droga, która doprowadziła mnie do napisania powieści "Iksowie".

Ale wcześniej niż Wojciechem Bogusławskim i Iksami zajmował się pan Stanisławem Wyspiańskim.

- To się zaczęło od mojej wizyty w Starym Teatrze. Kiedy na początku lat 70. pojechałem do Krakowa, wybrałem się na polecony przez znajomych spektakl Andrzeja Wajdy "Noc listopadowa". To było jedno z najlepszych przedstawień jakie widziałem w życiu. Wtedy zachwyciłem się Wyspiańskim i zacząłem przekładać jego dramaty na węgierski. A przecież autora "Wesela" nie sposób zrozumieć bez romantyzmu, więc zacząłem czytać Słowackiego, Krasińskiego i Mickiewicza. I dalej już poszło.

Jak Węgrzy zareagowali na Wyspiańskiego?

- Nijak. Ale ja się z tym liczyłem. Chciałem, żeby przynajmniej ludzie teatru poznali to niezwykłe zjawisko, zupełnie obce naszej tradycji. W teatrze w Szolnoku, kiedy byłem tam dyrektorem, zagraliśmy raz "Noc listopadową". "Wesele" w moim tłumaczeniu miało premierę w Teatrze Narodowym w Budapeszcie i to w reżyserii Andrzeja Wajdy. Nie można jednak powiedzieć, żeby odniosło sukces, Węgrzy nie rozumieją tego typu dramaturgii.

To chyba jednak zbyt polskie.

- Nie w tym rzecz. Film "Wesele" był u nas wielkim sukcesem. Dla mnie Wyspiański był odkryciem nie przez tematykę, tylko przez niezwykłą formę. To zupełnie inny język sceniczny, alegoryczny, który ja bardzo lubię. Niestety, Węgrzy myślą w teatrze symbolicznie i bardzo tego żałuję, ale nie dali się nawrócić na Wyspiańskiego.

A równolegle z Wyspiańskim zajmował się pan Wojciechem Bogusławskim.

- Nie Bogusławskim, tylko towarzystwem Iksów. Chciałem napisać powieść polityczną inspirowaną ich historią. Przecież oni tak jak my żyli pod panowaniem rosyjskim, byli członkami podporządkowanego Petersburgowi rządu Królestwa Polskiego po 1815 roku. Więc pomyślałem, że to będzie dobra metafora sytuacji Europy Środkowej w czasach komunizmu. Tak jak Święte Przymierze Rosji, Prus i Austrii można nazwać Jałtą XIX wieku. Dopiero w trakcie pracy nad "Iksami" zdecydowałem, że ich bohaterem będzie Wojciech Bogusławski. Wielki aktor, który walczy o życie. Wtedy pracowałem już w teatrze i może to zdecydowało.

Dlaczego ta postać, słabo znana nawet w Polsce, tak pana zafascynowała, że poświecił jej pan wiele lat życia?

- Bogusławski jest doskonale znany teatrologom w waszym kraju, choć rzeczywiście szeroka publiczność chyba o nim zapomniała. Był bardzo wszechstronnym artystą: aktorem, reżyserem, tłumaczem, autorem sztuk w tym niesłychanie popularnego "Cudu mniemanego". Odnajdywałem w nim podobieństwa do wielkich węgierskich artystów teatru, z którymi pracowałem. Ale wcale nie mam poczucia, żebym coś dla Bogusławskiego poświęcił. Zarówno "Iksowie", jak i inspirowana książką sztuka "Szalbierz", były na Węgrzech sukcesem. Powieść sprzedała się w ogromnym jak na nasze warunki nakładzie 30 tysięcy egzemplarzy. To dlatego, że została odebrana zgodnie z moim pierwotnym pomysłem jako polityczna parabola, a przecież ukazała się w 1981 roku, kiedy wszyscy kibicowaliśmy "Solidarności". Zanim czytelnicy się połapali, że to nie jest o współczesnej Polsce, zdążyli przeczytać książkę.

Muszę powiedzieć, że to dzięki panu dowiedziałem się jak ważną postacią był dla Polaków przełomu XVIII i XIX wieku Wojciech Bogusławski.

- Był ojcem polskiego teatru i postacią symboliczną. Stworzył Teatr Narodowy jeszcze za czasów króla Stanisława Augusta i ta scena przetrwała, mimo że Polska zniknęła z mapy Europy. Młody Mickiewicz w Wilnie chodził na spektakle z udziałem Bogusławskiego. Nie było już instytucji państwa, więc Teatr Narodowy był jego substytutem. Dlatego był tak ważny i dlatego tak zawzięcie atakowali Bogusławskiego Iksowie, członkowie prorosyjskiego rządu, którzy jako narzędzie ogłaszania swojego programu wybrali recenzje teatralne ze spektakli Narodowego.

Kim byli Iksowie?

- To byli przede wszystkim politycy w rodzaju Czartoryskiego czy Mostowskiego. Choć zdarzali się wśród nich pisarze tacy jak Julian Ursyn Niemcewicz, Kajetan Koźmian czy Ludwik Osiński, dyrektor Teatru Narodowego, który zastąpił Bogusławskiego i był jego zięciem. Ich celem było zachowanie status quo. Chcieli spokoju. Byli przeciwnikami walki z Rosją i powstań. Z jednej strony to bardzo racjonalne, ale z drugiej nie rozumieli, że życie w niewoli jest nie do wytrzymania.

Z dzisiejszego punktu widzenia można by ich postawę uznać za zdradę.

- Tak, ale w mojej powieści pan tego nie przeczyta. U mnie opisany jest konflikt między wolnym artystą, a ludźmi, którzy usiłują mu narzucić ograniczenia w imię spokoju społecznego. U nas ten typ racjonalizmu też był obecny, kiedy Węgry były zniewolone. Ale w teatrze tego nie da się zadekretować. Przecież powodem do jednego z największych protestów w Polsce czasów komunizmu stało się przedstawienie "Dziadów" w 1968. U nas w Kaposvarze, gdzie pracowałem, a który był uważany w owych czasach za jeden z najlepszych teatrów Europy, też zdarzały się spektakle po których wybuchały demonstracje. Np. po premierze operetki "Dom towarowy" w latach 70.

W końcu Iksowie i tak przegrali.

- Nie powiedziałbym że przegrali. Przez jakiś czas udało im się utrzymać spokój społeczny, a gospodarczo Polska na tym zyskała. Bo to też była ważna część ich programu, poprawa sytuacji ekonomicznej. Ale w końcu i tak doszło do powstania, bo to było nie do powstrzymania. Bogusławski nie jest buntownikiem, próbuje się z Iksami dogadać, grać pod nich, ale jako wielki aktor nie ma kontroli nad samym sobą. Ten rodzaj talentu jest niebezpieczny dla samego artysty.

Konflikt między Iksami i Bogusławskim w był nie tylko sporem politycznym, ale w dużej mierze estetycznym.

- Każdy rząd chce mieć coś klasycystycznego, tak było i za totalitaryzmów, i za czasów Królestwa Polskiego. To estetyka, która odpowiada władzy. Prawie każdy rząd jest konserwatywny, a to jest przeciw życiu, bo życie nie znosi ograniczeń. Do tego właśnie nie może się dostosować Bogusławski, choć cały czas próbuje. Chce iść ręka w rękę z Iksami, ale i tak przemawia przez niego wolny duch, wolna Polska.

Jest rok 1815, za chwilę zacznie się romantyzm

- Jeden z bohaterów Fiszer już pisze w tym stylu. Zapowiada tę wielką zmianę.

W tamtych czasach, tuż po upadku I Rzeczypospolitej teatr był nie tylko instytucją symboliczną, ale można chyba powiedzieć, że odgrywał równie ważną rolę jak dziś telewizja. Mówiono, że po przedstawieniach, np. we Francji po "Weselu Figara" wybuchały rewolucje.

- Stąd brały się liczne intrygi polityczne wokół warszawskiego Teatru Narodowego. To była wtedy instytucja bardzo ważna, którą chcieli kontrolować i Polacy, i Rosjanie, a także Francuzi, którzy przyszli z Napoleonem. Teatr, zwłaszcza opera, był wtedy po prostu najważniejszą i jedyną w masową rozrywką. Dlatego wszyscy chcieli mieć Bogusławskiego po swojej stronie, a jak się nie dawało to nie mieli skrupułów, by go niszczyć.

Po publikacji "Iksów" w latach 80 XX wieku wybuchła wielka afera, nazwano pana polakożercą i oskarżono o szarganie narodowych świętości. Z tego powodu przez kilka lat miał pan problemy z przyjazdem do Polski.

- Powieść odniosła sukces, miała dobre recenzje, a cały problem zaczął się pięć lat po jej wydaniu, w roku 1986. Od artykułów w krakowskim miesięczniku "Zdanie" i budapeszteńskim "Tygodniku Literackim".

Wie pan, że Jerzy Robert Nowak, który pana wtedy zaatakował, jest dziś jednym z najbliższych doradców ojca Rydzyka i ekspertem Radia Maryja?

- Słyszałem o tym. Wtedy pisałem już inna polską powieść "Mesjasze". Problem nie polegał na tym, że nie mogłem przyjeżdżać do Polski, bo tego mi nie zabraniano. Nie mogłem być stypendystą i korzystać z bibliotek oraz archiwów, co przedłużyło moją pracę nad tą książką o wiele lat. I nie pozwolono mi pod koniec lat 80. obejrzeć "Szalbierza", który był wielkim sukcesem w warszawskim Teatrze Ateneum.

Co Nowak pisał o panu i "Iksach"?

- Że jestem antypolskim syjonistą. Że jestem nawet większym wrogiem Polski niż Claude Lanzmann, twórca filmu "Shoah". Problem w tym, że ja nie wiedziałem kim jest Lanzmann i dopiero wtedy dowiedziałem się o jego istnieniu. No i w "Iksach" w ogóle nie ma wątku żydowskiego. A już najzabawniejsze było, że przeczytałem o sobie, że jestem naśladowcą Sachera-Masocha, od którego nazwiska wziął się masochizm. Tymczasem ja go nigdy wcześniej nie czytałem, dopiero wtedy postanowiłem sprawdzić co to jest. Nie wiem gdzie on to wyczytał, bo w mojej książce jest niewiele scen erotycznych, a jeśli już to na pewno nie w tym stylu.

Chciałbym jeszcze na moment wrócić do "Mesjaszy", tam akurat jest bardzo ciekawy wątek żydowski. To powieść o Mickiewiczu i Towiańskim, z którymi współpracuje człowiek, próbujący przekonać Żydów do towianizmu.

- To prawdziwa postać. Żyd Ram był i w Jerozolimie, i u Rostchildów, gdzie próbował przekonywać swoich współbraci do poparcia Towiańskiego. Nie udało mu się, bo udać się nie mogło. To było szaleństwo. Towiański proponował Żydom stworzenie wspólnej religii.

W jakimś sensie "Mesjasze" to powieść podobna do "Iksów". Nie tylko przez temat polski. Ale i tu i tu mamy opowieść o walce o duszę wielkiego artysty, przywódcy narodu.

- Towiański sadził, że skoro zawładnął Mickiewiczem to zawładnie Polską, a potem ją zbawi.

Kiedy czytałem "Mesjaszy" miałem wrażenie, że pana najbardziej fascynuje w polskiej kulturze to co znaczna część Polaków, zwłaszcza elit, chętnie by odrzuciła: mesjanizm i romantyzm.

- To prawda, choć mógłbym napisać coś na ten temat np. z historii Włoch czy Rosji, oni tam też mieli swoje mesjanizmy. Tyle że nigdzie mesjanizm nie zyskał takiej rangi jak w Polsce. Zapewne dlatego, że przywódcy powstania listopadowego wylądowali na emigracji, żyli tam w bardzo ciężkich warunkach i brakowało im nadziei. Mnie ten mistycyzm fascynował. Pochodzę z kraju racjonalistów, którym jest to obce. Więc rozumiem doskonale wyjątkowość waszego mesjanizmu i Mickiewicza, ale jednocześnie postrzegam to zjawisko jako ważny trend europejski tamtych czasów, a samego twórcę "Dziadów" jako artystę europejskiego formatu i kontekstu.

***

GYORGY SPIRO (ur. 1946) jest jednym z najbardziej znanych współczesnych pisarzy węgierskich, a także dramaturgiem i tłumaczem. Za "Mesjaszy", opowiadających o Mickiewiczu i Towiańskim, nagrodzono go w 2010 r. Angelusem dla najlepszej ksiązki środkowoeuropejskiej. Jego największym sukcesem na Węgrzech stała się, uznana przez wielu krytyków za arcydzieło, bestsellerowa powieść "Niewola", historia żydowskiego chłopca żyjącego w starożytnym Rzymie. Jest znawcą polskiej dramaturgii. Tłumaczył sztuki Stanisława Wyspiańskiego i Witolda Gombrowicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji