Makary i Warwara
Tadeusz Bradecki nie zdecydował się na "oficjalną" zmianę, tytułu. Uważał - i słusznie - że na plakacie należy zachować tytuł i nazwisko autora oryginału. Jednak w taki sposób zbudował i poprowadził cały spektakl, jak gdyby miał on nosić tytuł "Makary i Warwara".
Z bogatej i wcale niejednoznacznej problematyki wczesnej powieści Dostojewskiego wybrał Bradecki jeden motyw - motyw miłości dojrzałego mężczyzny do młodej, bardzo młodej kobiety. Jest to miłość smutna, gorzka, szara, bez przyszłości i nadziei, bez marzeń i obietnic. Warwara nie widzi i nie rozumie - a może nie potrafi docenić? - uczuć radcy tytularnego Diewuszkina, jego delikatności i prostoduszności, choć chętnie korzysta z jego pomocy i nieśmiałej gorliwości. Jest to więc bardzo żałosna petersburska wersja "miłości po południu". Zimno, plucha, deszcz i melancholia ogarnia...
Ale tekstowi Dostojewskiego przeczy sceniczna uroda spektaklu. Warwara Dobrosielowa jest "biedna, ale piękna" - według najlepszych wzorów malarstwa biedermeirowskiego drugiego rzutu. Nawet rumieńce na policzkach zamiast świadczyć o przebytej chorobie przede wszystkim dodają wdzięku. Warwara w interpretacji Magdy Jarosz to po prostu śliczna dziewczyna, więc dziwić się należy, że nie znalazła sobie dotychczas odpowiedniego opiekuna. Tym bardziej, że Kazimierz Borowiec gra rolę Makarego Diewuszkina w sposób nieledwie komediowy. Słynne zdanie: "Bo, wie Pani, moja droga, nie pić herbaty jakoś nie wypada", wywołuje na widowni śmiech.
Krótko mówiąc - miejsce historycznego petersburskiego smutku zajął poczciwy sentymentalizm, w czym spory udział ma także scenografia.
Wyłuskawszy z "Biednych ludzi" to, co ponadczasowe i uniwersalne, zapragnął wszakże Bradecki wzbogacić spektakl rosyjskim kolorytem lokalnym. Stąd liczne - by nie rzec: natrętne - nawiązania do twórczości Gogola oraz songi Stanisława Radwana do słów Mikołaja Niekrasowa. Są one naprawdę świetne, ale byłoby lepiej, gdyby poświęcono im oddzielny wieczór. Tym bardziej że wykonawcy songów, Marek Litewka i Jacek Romanowski, grają brawurowo, są ruchliwi jak żywe srebro i skutecznie rozbijają klarowność i jednolitość spektaklu.
W sumie odnieść można wrażenie, że autor adaptacji i reżyser wybrał wielce pokrętną i osobliwą drogę mającą przybliżyć widzowi powieść Dostojewskiego. Przedstawił jej treść w sposób maksymalnie uproszczony, jako smutny romansik z nieszczęśliwym zakończeniem. Zarazem chciał dodać doń wszystko to, co powinniśmy wiedzieć o Rosji z połowy XIX wieku. Całość jest spłycona i zbyt sentymentalna.