Artykuły

Trzech komisarzy

- Ja zawsze z racji tego, że jestem dyrektorem, byłem bardziej uwikłany w festiwal, brałem ciężar na swoje barki. Ale najważniejsza jest najnowsza decyzja oparta na ofercie wszystkich trzech - JANUSZ OPRYŃSKI o X Konfrontacjach Teatralnych w Lublinie.

Rozmowa z Januszem Opryńskim, dyrektorem X Międzynarodowego Festiwalu Konfrontacje Teatralne.

* Andrzej Molik: Będziemy mieli dziesiąty jubileuszowy festiwal. Która by to była edycja, gdyby zachować historyczną ciągłość i liczyć Konfrontacje Młodego Teatru?

Janusz Opryński, dyrektor X Międzynarodowego Festiwalu Konfrontacje Teatralne: Muszę pomyśleć. Konfrontacje Młodego Teatru miały pięć edycji, byłby więc też jubileusz - piętnasta odsłona festiwalu.

Byłeś szefem tamtych konfrontacji?

Nie. Byłem w radzie programowej. Za festiwal odpowiadali Tadeusz Zielniewicz, dziś dyrektor warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej w budowie i Kazio Iwaszko. To był, jak pamiętasz, festiwal studencki. Ostatnia edycja jesienią 1981 r. odbyła się już pod egidą Niezależnego Zrzeszenia Studentów.

A potem był stan wojenny, festiwal rozgoniono i powstała czarna dziura...

I to mnie bardzo bolało, szczególnie przy tak dobrych, działających tu teatrach.

Jak zatem doszło do swego rodzaju reaktywacji konfrontacji?

Skrzyknęliśmy się; Leszek Mądzik, szef Sceny Plastycznej, Włodek Staniewski - Gardzienic, Tomek Pietrasiewicz - Teatru NN, Cezary Karpiński - Teatru Osterwy i ja - Provisorium. Uczestniczył w tym jeszcze ówczesny prezydent Paweł Bryłowski. Mówiliśmy, że to grzech zaniechania, jeśli tak silne środowisko teatralne nie kontynuuje tradycji lubelskich festiwali, bo trzeba jeszcze pamiętać o wcześniejszej Studenckiej Wiośnie Teatralnej z przełomu lat 60. i 70. Otrzymaliśmy wsparcie finansowe od miasta, Ministerstwa Kultury, Fundacji Batorego. I wystartowaliśmy szczęśliwie. Festiwal był udany, dopisała publiczność - obudziliśmy uśpiony elektorat teatralny.

Twój udział w tej inicjatywie jest nie do przecenienia.

Byłem tym, który chodzi, namawia i załatwia. Byłem dyrektorem ds. programowych Centrum Kultury, miałem bazę. Od drugiej edycji powołaliśmy Towarzystwo Edukacji Kulturalnej organizujące konfrontacje, bo weszła w życie ustawa, że pieniądze na imprezy nie mogą być przekazywane do miasta, tylko samorządom. Towarzystwo to znak nowego czasu i obrona przed upolitycznieniem festiwalu. Jeśli mnie zwolnią z CK, to jako szef TEK mogę konfrontacje kontynuować. A festiwal miastu tylko przydaje sławy, swoim zasięgiem oddziałowuje w odległych stronach. W ub. roku byliśmy już producentem "Ślubu" Gombrowicza - dwóch spektakli zrealizowanych w Toruniu i aż w Lubljanie!

Za program kolejnych dwóch konfrontacji odpowiedzialni byli szefowie Gardzienic i Sceny Plastycznej, ale potem ten rytm został zachwiany. Po ile razy byliście komisarzami?

Włodek dwa razy, Leszek też dwa, więc ja pięć razy. Program zbliżających się konfrontacji z okazji jubileuszu przygotowaliśmy wspólnie.

Ale nie tylko ta dysproporcja pomiędzy Tobą i kolegami świadczy, że coś pomiędzy wami zgrzytało. Dochodziły słuchy o scysjach, różnicach programowych.

Ja zawsze z racji tego, że jestem dyrektorem, byłem bardziej uwikłany w festiwal, brałem ciężar na swoje barki. Ale najważniejsza jest najnowsza decyzja oparta na ofercie wszystkich trzech. Chcemy, żeby konfrontacje były z nami kojarzone. Plączemy się po świecie, dużo oglądamy, każdy może coś zaproponować. Włodek np. zobaczył w Japonii teatr i ten przyjedzie.

Coś mi się zdaje, że próbujesz sprytnie umknąć od odpowiedzi.

Oczywiście, że istniały spory. Włodek Staniewski optował np. za większością imprez w Gardzienicach, ja byłem rzecznikiem tego, co się odbywa w Lublinie. Trudno współpracować artystycznym osobowościom, bo każdy z nas ma swoją wizję teatru, ale zachowaliśmy szacunek do swej pracy. W przyszłość patrzę z ufnością.

Który z tych minionych festiwali wspominasz szczególnie?

Najlepiej pamięta się pierwszy. Była niepowtarzalna atmosfera, kupa błędów, ale i rodzaj szlachetnego uniesienia. I był wysyp znaczących teatrów - Ósmy Dzień, Cinema, Derevo, Wierszalin, Biuro Podróży z plenerowym "Giordano Bruno", też plenerowy Teatr Snów i znakomita Tuna z Izraela.

A późniejsze konfrontacje?

Potem pamiętam edycję litewską z Tuminasem pokazującym znakomity "Wiśniowy sad" i dwoma obrazoburczymi spektaklami Korsunovasa - "Shopping & *****" i "Ogień w głowie". Na następnej był Nekrošius z światowej sławy "Hamletem".

Ale też z edycji Włodka będę zawsze pamiętał teatr Otha Shada z Japonii, a z Leszka - Strindberga z Rygi. Przeprowadziliśmy sondę i okazuje się, że widzów interesują nasze penetracje wschodnie - rosyjskie, litewskie, białoruskie. Do dziś żałuję, że tak mało osób dostrzegło w ub. roku świetną "Iwonę" z Białorusi. Nieskromnie dodam, że ankietowanym podobała się nasza "Ferdydurke" pokazana na konfrontacjach nr 3. Radio Lublin wysondowało, że podoba się to, co jest pokazywne na ulicy. Ciągle myślę, iż sytuacja jest taka, że festiwal ten jest na kulturalnej mapie Polski odróżniany, bo żaden inny nie wyrasta tak ze środowiska. Że to, co najciekawsze w Lublinie, konfrontowane jest z tym, co przywiezione. Ten festiwal jest dla miejscowej publiczności. Pokazuje jej, jak my wypadamy na tle innych. Konfrontacje zachowują przy tym zasadę zainteresowania autorskim myśleniem w teatrze, nawet tym repertuarowym.

Takim jak Anny Augustynowicz w zaproszonych na festiwal "Sędziach" Teatru Osterwy?

Tak! Czy Jana Klaty w spektaklu "...córka Fizdejki" z Teatru Szaniawskiego w Wałbrzychu.

W programie jubileuszowych konfrontacji widać nawiązanie do poprzednich festiwali.

Z pierwszych konfrontacji w 1996 r. powrócą teatry Derevo i Biuro Podróży, które na ulicy pokaże ciekawe przedstawienie inspirowane "Makbetem". Na ulicy wystąpi też norweska Stella Polaris, która ongiś podbiła naszych widzów spektaklem pod Zamkiem.

Czyli skorzystaliście z badań sondażowych i będziemy mieli znowu po jakimś czasie teatry uliczne?

Nie tylko. Nowe spektakle pokażą też ci, których wcześniejsze dzieła uznano za wydarzenia 10-lecia. Teatr Meno Fortas Litwina Eimuntasa Nekrošiusa zaprezentuje "Pieśń nad pieśniami", a teatry Provisorium i Kompania Teatr nigdy niewystawiane na konfrontacjach "Do piachu" wg Różewicza. Mamy całą przestrzeń Różewiczowską. Leszek Mądzik pokaże "Odchodzi", teatr z Mińska - "Odejście głodomora", a teatr ze Skierniewic - "Tra-ta-ta".

Prapremierowo Maria i Jan Peszek zaprezentują najnowszy dramat Różewicza "Tele-morele", a w części drugiej jego poezję recytować będą aktorzy znani z wybitnych kreacji w dramatach Różewicza - Adam Ferency, bohater z radiowej "Kartoteki rozrzuconej", Olgierd Łukaszewicz, Franz z "Pułapki" Grzegorzewskiego i Witold Mazurkiewicz, Waluś z naszego "Do piachu".

Widzę też cieszącą mnie nowość dyskusyjną.

Tak, odbywać się będą rozmowy wieczorne, podsumowanie dnia po ostatnim przedstawieniu. Ich brak to była pięta achillesowa konfrontacji. Byłem załamany, próbowałem to zmieniać. Teraz roli prowadzących podjęli się wybitni krytycy Grzegorz Janikowski i Jacek Zembrzuski. Mam nadzieję na dyskusyjne wsparcie studentów teatrologii UMCS, którzy będą też wydawali gazetkę festiwalową.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji