Biedni, ale piękni
Długo cyzelował poszczególne słowa Fiodor Dostojewski, zanim zdecydował się ukazanie światu utworu oznaczającego jego literacki debiut. Decyzja ta zrodziła się w maju 1845 roku, a owym utworem byli "Biedni ludzie". Obawy przyszłego autora "Zbrodni i kary" okazały się słuszne. Ambicja bowiem twórczego zamiaru zburzyć zapragnęła wypracowane przez początek wieku kanony. Powieść o nieodwzajemnionej miłości starszego urzędnika do nieletniej dziewczynki wyrastała wprawdzie z Gogolowskiego pnia analizy mroków duszy całego zastępu radców tytularnych, ale od razu niepokoiła wyrastającym obok i oplatającym ten pień dzikim pędem. Stwarzał go stopień sarmowiedzy, jakim Dostojewski obdarzył odrażającego gryzipióra "dziewiątej kategorii", co było przecież zupełnie obce patologii bohaterów "Płaszcza", "Nosa" czy "Pamiętnika wariata".
Makar Diewuszkin, którego znaczące nazwisko tłumaczyć można jako "dziewiczo-cnotliwy staruszek", zdobywa się co chwilę w prowadzonej z Warieńką Dobrosiełową korespondencji na uogólniające jego sytuację wyznania i egzystencjalne definicje. "Biedny człowiek - wyzna w momencie kolejnego kryzysu - jest bardzo wymagający, inaczej jakoś patrzy na świat boży, na każdego przechodnia patrzy z ukosa i wodzi wokół smutnym wzrokiem oraz nasłuchuje każdego słowa, czy to przypadkiem nie o nim tam mówią?".
Warieńka, której imię przypomina tytuły sentymentalnych powieści, jest interlokutorem szczególnego typu. Uczucie niekłamanej odrazy fizycznej walczyć w niej będzie z obowiązkiem wdzięczności wobec szlachetnej duszy, przywiązania i przyzwyczajenia brać będą górę nad obawami kompromitacji i ludzkiego pomówienia w wypadku ujawnienia korespondencji, zniecierpliwienie ustępować będzie miejsca kobiecemu instynktowi opiekuńczemu, wreszcie odruch samoobrony nakaże jej powrócić do swego "krzywdziciela" Bykowa, zaś "dobroczyńcę" - Diewuszkina pozostawić jego losowi "człowieka biednego". Waria jest zatem tym adresatem replikującym, który nie tylko wywołuje zmianę emocjonalnych odcieni listów Diewuszkina, ale i skłania go do takich, czy innych czynów.
Co więcej, w tej wyrafinowanej grze reakcji Dostojewski wprowadza inne jeszcze elementy. Jeden z nich stanowi "Pamiętnik" Warwary w dwóch częściach, przesyłany do czytania Makaremu. Część pierwsza to opis sielsko-anielskiego dzieciństwa na wsi i w stolicy do czasu śmierci ojca. Drugą wypełnia miłosna relacja o pokrewieństwie dusz ze studentem Pokrowskim, suchotnikiem, czuwającym wraz z Warią nad łożem umierającej matki. Dostojewski na dodatek wkłada mu w usta opowieść o starym Pokrowskim, a sprawę narastającej tragedii piętrzy przez uśmiercenie studenta jeszcze przed matką. Waria przysyła też "kochankowi" swoje lektury. Szokiem, który nałoży się na sytuację całkowitego zubożenia Diewuszkina, wydającego ostatnie grosze na prezenty dla ukochanej, stanie się czytanie "Płaszcza" Gogola. Makary bowiem rozpozna w Akakiuszu siebie i będzie to początek końca szanującego dotychczas siebie i swoje zasady "biednego człowieka".
Jednym słowem list w powieści stał się dla Dostojewskiego repliką rozpoczynanego dialogu, skierowanego do określonego człowieka, a uwzględniającego jego reakcję i ewentualną odpowiedź. Niemal po każdym słowie Diewuszkin jakby oglądał się na nieobecną rozmówczynię i zgadywał jej reakcje.
"Biedni ludzie" są gotowym napisanym na scenę scenariuszem teatralnym. Nic zatem dziwnego, że Tadeusz Bradecki, świadom właściwości strukturalnych powieści, postanowił zaproponować jej adaptację na otwarcie trzeciej ukrytej w zabytkowej piwnicy przy Sławkowskiej 14, sceny Starego Teatru. Adaptator idąc tropem kiczowatej lektury Diewuszkina, zaproponował umieszczenie dwóch nędznych pokoików wewnątrz jarmarcznej budy, by w konwencji zgrywy dwóch narratorów, ukazujących "potwora o dwóch sercach" przedstawić interpretację na pograniczu parodii i kiczu.
Prowadzący spektakl: żywiołowy i zachłystujący się swoim krzykiem Jacek Romanowski i pełen życiowego dystansu, uspokojony Marek Litewka raz po raz przerywają ten dialog smutnych monologów, by uzupełnić tok akcji pamiętnikami Warwary, ilustrowanymi pokazem "niedzielnych dzieł", jakie wyrosły z ich inspiracji, cytatami z Gogola i Puszkina, a przede wszystkim komentującymi akcję "brechtoidalnymi" songami kompozycji niezastąpionego w tym fachu Stanisława Radwana.
Kiedy odsłaniają się odrzwia wozu, który za chwilę ruszyć ma dalej w poszukiwaniu publiczności, oczom naszym ukazuje się albo uboga kuchenka, gdzie Makary (Kazimierz Borowiec) ślęcząc nad listami ceruje wytarty szynel, biada nad dziurawymi butami lub pogrąża się w bezsilnych zamyśleniach, albo też nędzny pokoik Warwary (Magda Jarosz), przepełniony marzeniami ubogiej, zastraszonej przez nędzę sieroty. Rola Borowca jest prawdziwym majstersztykiem: każda wypowiedziana kwestia zostaje opatrzona komentarzem ciszy, lęk przed posądzeniem o inny zamiar wywołuje natychmiastową próbę usprawiedliwienia reakcji, zaś obawa przed reakcją na kwestię stara się od razu zapobiec wrażeniu, jakie może sprawić.
W tej, zainspirowanej przez Dostojewskiego grze niuansów bohaterowie biedni stają się w aktorskich kreacjach piękni.