Artykuły

Powrót "Trędowatej"

Kiedy kurtyna idzie w górę oglądamy scenę wielką i pustą. Zabudowaną, jak w operze lub tragedii historycznej, od góry do dołu monumentalną architekturą z portretami antenatów. Nastrój jest podniosły i romantyczny. Zza sceny dochodzę wzniosłe dźwięki Beethovenowskiej symfonii. Na proscenium młoda i bardzo egzaltowana dama deklamuje poetyckie strofy o życiu, kwiatach i pięknie natury. Tekst jest tu wyraźnie rozdzielony od interpretacji. Słowa są pretensjonalne, banalne i głupie. Interpretacja bardziej serio, z tą leciutką tylko nutą parodii, która nie każdemu i nie od razu odsłania klucz tego spektaklu.

Teatr kaliski od paru już dni, przy szczelnie wypełnionej widowni, gra "Trędowatą" Mniszkówny. Przekorny i zabawny jest ten spektakl. I niejako wbrew wszystkim oczywistościom swej literatury, złożony, wielowarstwowy. Maciej Prus, reżyser przedstawienia, wyszedł bowiem z jednego możliwego chyba w tej sytuacji założenia, że nic bardziej nie uczyni zabawnym tego typu literatury, jak właśnie gra serio. Każda bowiem prawdziwa groteska, z czego nie zawsze zdają sobie sprawę nasi reżyserzy i aktorzy, wymaga bardzo oszczędnych w akcentowaniu komizmu, środków realizacji.

"Trędowata" wykpiona i ośmieszona zapewne nie byłaby zresztą w stanie obecnie już nas bawić. Pokazana jednak na pograniczach groteski i parodii z prawdziwym melodramatem, jednych znakomicie bawi, innych mimo wszystko, co tu ukrywać, nadal jeszcze szczerze wzrusza.

To ostatnie odkrycie wydaje się tu co najmniej zastanawiające. Mówi nam bowiem nie tylko jak wielka wciąż jest jeszcze legenda tej powieści, ale także jak mała jest skuteczność oddziaływa nią, w tej właśnie kwestii naszej krytyki literackiej i publicystyki. Zresztą powiedzmy to tu sobie całkiem otwarcie, w ramach swego gatunku, jest to rzecz niemal znakomita. Jako wzorcowy wręcz przykład nieśmiertelnego kiczu. A nieśmiertelność, nawet i w takim przypadku jak ten, też coś tam w końcu jednak znaczy.

Kaliszowi, w sumie, udał się więc ten spektakl. Przede wszystkim sam pomysł, ale także realizacja. Można mieć oczywiście zastrzeżenia co do niejednej roli, nie zawsze mieszczącej się bez reszty w poetyce spektaklu, ale całość ma swój styl i ma wdzięk wynikający ze świadomej niespójności słowa i obrazu oraz swobodnej żonglerki różnymi nastrojami i poetykami.

Na plan pierwszy wysuwa wysuwa się tu rola tytułowa panny Stefci: Joanny Kasperskiej. Młoda aktorka kaliska zagrała ją bardzo inteligentnie i wieloznacznie. Zarówno w zgodzie z powieściowym prototypem bohaterki Mniszkówny jak i poetyką tego spektaklu. Podobnie świetnie trafiała w ton spektaklu Halina Łabonarska jako komentująca niemal bez słów bieg akcji, pielęgniarka. Zabawne postacie z ducha typowej już groteski, chwilami nawet zbyt mocno przerysowanej, stworzyli tu też: Wojciech Standełło jako stary hrabia Michorowski oraz Janusz Michałowski - hrabia Barski.

Brak rutyny i dojrzałości aktorskiej odbił się natomiast na grze młodego ordynata - Janusza Szydłowskiego. W interpretacji młodego aktora postać ta straciła po prostu wiele cech wytrawnego pożeracza serc i kabotyna. Wszystkie te niedostatki spektaklu, a zaliczyłbym tu do nich przede wszystkim nie najlepszą dykcję większości wykonawców rekompensowała rzeczywiście świetna scenografia Łukasza Burnata oraz efektowność stylizacji kostiumów.

Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu: "Trędowata", adaptacja powieści Heleny Mniszkówny w układzie Joanny Olczak-Ronikier. Reżyseria: Macieja Prusa, scenografia Łukasza Burnata. Premiera prasowa 21 stycznia 71.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji