Artykuły

Łunin niezłomny

Kiedy dzieje się zło, wytrzymania, zawsze na to, że znajdzie się grupa ludzi albo bodaj jednostka, która będzie mieć odwagę głosić prawdę, przeciwstawić się złu, zachować niezłomną postawę i nawet jeżeli - w oczach współczesnych - przyjdzie jej odegrać rolę żałosnego Don Kichota, jej postawa, siła, determinacja nie będzie obojętna dla potomnych; może stać się dla nich źródłem siły moralnej ku odrodzeniu.

Taką prawdę zdaje się nieść sztuka Edwarda Radzińskiego, której prapremierą polską rozpoczął się nowy sezon teatralny we Wrocławiu. "Łunin, czyli śmierć Kubusia Fatalisty" to literacka rekonstrukcja losów jednego z głośniejszych dysydentów pierwszej połowy dziewiętnastego wieku spod znaku dekabrystów - Michała Łunina. Jego los był, być może, bardziej dramatyczny niż niektórych jego współtowarzyszy, którzy po wykryciu spisku zapłacili głową. Łuninowi dane było spędzić jeszcze wiele długich lat na zsyłce, na łasce i niełasce cara i jego służby policyjnej. Żył pośród pokus: okazania skruchy i szansy powrotu do normalnej egzystencji lub zachowania wierności sobie, przekonaniom i w konsekwencji wydania wyroku na samego siebie. Wybrał to drugie. Dzięki temu niektórzy z jego współczesnych i potomnych mogli ocalić wiarę w swoje ideały i człowieka.

Czasy carskie są nam bardzo już odległe, ale postać Łunina pozostała bliska, tak samo jak przykłady dużo wcześniejszych bohaterów (nasuwa się przykład "Księcia niezłomnego" Calderona) i późniejszych. Jest to postać - Nadzieja. Jak długo będą się gdziekolwiek pojawiały takie osobowości, tak długo można realnie wierzyć w lepszą przyszłość.

*

Sztuka o Łuninie we wrocławskiej realizacji wydaje się być monodramem. Wynika to nie tylko z konstrukcji utworu, lecz także z inscenizacji, podkreślającej dosadnie, że wszystko, co oglądamy, Jest jakby projekcją wspomnień, przemyśleń i emocji bohatera tuż przed śmiercią. Car, hrabia Orłow, Natalia, Maria pojawiają się jak zjawy nie z tego świata. Także współkatorżnicy, oprawcy i świadkowie wydają się odrealnieni, może poza porucznikiem Grigoriewem (Zygmunt Bielawski) prowadzącym ze skazańcem realną i brutalną grę, której stawką jest cena życia Łunina.

Formalnie rozwiązano to w ten sposób, że odwrócono teatr o 180 stopni. Publiczność (jak na "Śmierci w starych dekoracjach") zajmuje miejsce na scenie, właściwą sceną zaś staje się widownia, tak parter, jak i balkon. Przestrzeń gry aktorskiej jest rozciągnięta. Samotność bohatera staje się również samotnością odbieraną fizycznie. Sprawdza się to jako - precyzyjnie, niemal matematycznie wyliczony - zamysł inscenizacyjny, chociaż prowokuje wątpliwości innej natury. Otóż tak przestawiony teatr kameralny staje się superkameralny.

Czy efekt oddalenia, pustki, metafora syberyjskiego bezkresu są wystarczającą rekompensatą wielu straconych miejsc dla publiczności? Wiele z efektów uzyskanych dzięki tej roszadzie można zrealizować w normalnych warunkach scenicznych.

Mimo tej konstatacji, wrocławski "Łunin" prowokuje mnie raz jeszcze do wypowiedzi - postulatu pod adresem tych wszystkich, którzy budują, remontują lub adaptują obiekty dla teatru. Coraz częściej teatralnych twórców nie satysfakcjonuje odziedziczona z XIX, a pośrednio z dawniejszych czasów architektura teatru. We Wrocławiu została podjęta kolejna próba wyzwolenia się od rygorów raz na zawsze ustalonych reguł przestrzennych. Czy się z nią w konkretnym wypadku zgodzimy czy nie - nie możemy negować istnienia takiego trendu. Teatr przestaje się mieścić w naznaczonych mu tradycją ramach. Bierzmy to pod uwagę, gdyby nam gdzieś kiedyś przyszło budować, remontować lub adaptować obiekt dla teatru.

*

Wracając do przedstawienia. W "Łuninie" we Wrocławiu, po oswojeniu się z jego nietypowym usytuowaniem, niewiele jest do oglądania. Więcej do słuchania. Tkwi bowiem w tekście trochę myśli, refleksji, sformułowań, które brzmią nie tylko historycznie (jaki by był zresztą inny sens przywoływania dziś dawno zamkniętej sprawy i wskrzeszania umarłych bohaterów?). Można wszakże mówić o pewnym pechu teatru, który wystąpił z tą premierą w czasie, w którym lektura gazet bywa bardziej fascynująca od sztuki przemawiającej do nas historycznymi aluzjami. Słucha się jej bez dreszczyku, acz z zainteresowaniem.

Rolę Łunina gra Andrzej Hrydzewicz. Czyni to z żarliwością godną szacunku, choć chciałoby się, w świetle innych doświadczeń teatralnych w tym mieście, by rola "Niezłomnego" uświęcona była doświadczeniem twórczym przekraczającym rzetelne zawodostwo. Hrydzewicz jednak czyni wysiłki w tym kierunku, czego nie mogę z całą pewnością powiedzieć o jego partnerach, kreujących postaci z reguły epizodyczne, ale nieco gubiących się w nietypowo ukształtowanej przestrzeni scenicznej, wymagającej raz kontaktu z partnerem i publicznością na odległość, raz zaistnienia twarzą w twarz, niemal na odległość oddechu. Tak jak architektura tradycyjnego teatru stawia opór niekonwencjonalnej inscenizacji, tak i sztuka aktorska wydaje się nie dość bogata i elastyczna, by sprostać współczesnym potrzebom.

Teatr Polski (Scena Kameralna): "Łunin, czyli śmierć Kubusia Fatalisty" Edwarda Radzińskiego. Reżyseria; Piotr Paradowski. Scenografia: Urszula Kenar. Muzyka: Bogusław Klimsa. Polska prapremiera we wrześniu 1980 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji