Artykuły

Przebieranki z Fredrą

Rozmowa z ANDRZEJEM ŁAPICKIM, reżyserem "Intrygi"

- Co spowodowało, że Pan, mistrz reżyserii arcykomedii Fredry, sięgnął po latach po jego jednoaktówki, z których "Intryga naprędce" jest debiutem pisarskim autora?

- Do tej pory zrobiłem już wszystkie arcydzieła z kanonu komedii Fredry, więc mam je poniekąd z głowy. Stąd też postanowiłem poszukać czegoś, co można by dzisiaj reanimować, odkurzyć z zapomnienia. Spektakl składa się z trzech jednoaktówek, bardzo rzadko grywanych: "Intrygi naprędce", "Pierwszej lepszej" i "Nikt mnie nie zna". Pierwsza z nich jest debiutancką komedyjką Fredry, która nigdy wcześniej nie została zagrana w Warszawie i dopiero po stu latach od lwowskiej prapremiery wznowiono ją w 1917 roku w Krakowie. Grała w tym przedstawieniu znakomita artystka krakowska Maria Majdrowiczówna. Jest w tych zapomnianych jednoaktówkach sporo wdzięków i uroków Fredry, które uznałem za warte przypomnienia.

- Co łączy te utwory, że je właśnie postanowił Pan zestawić w swym scenariuszu "Intrygi"?

- Oprócz tego, że wszystkie napisane są wierszem, podstawowym spoiwem jest przebieranka, która powtarza się regularnie we wszystkich trzech utworach. Co chwilę ktoś przemienia się w kogoś innego: strojem, miną czy gestem, wzajemnie się nie rozpoznając, co powoduje niezwykle zabawne qui pro quo. Jest to dość naiwny motyw, ale bardzo wdzięczny, znany jeszcze ze starożytnej komedii. Łącząc tę zabawę w jeden wieczór, chciałem dać widzom trochę bezpretensjonalnego humoru. Oczywiście, jeśli sięgnąć głębiej, to przebieranki te służą również uświadomieniu nam, że nie zawsze jesteśmy tymi, za których chcemy uchodzić. I odwrotnie - że chcemy się przebierać, bo pragniemy stać się innymi. Zapewne to najgłębsze odczytanie tych utworów dotyczy problemu zmiany osobowości człowieka, natomiast w warstwie humoru jest to zabawna komedyjką polegająca na nieporozumieniach.

- W spektaklu wprowadza Pan na scenę postać porte-parole komediopisarza, która nie tylko przygląda się swemu wieczorowi autorskiemu, ale też ingeruje w bieg scenicznych zdarzeń. Czemu służy ten zabieg?

- Chciałem zyskać pewien dystans do tego wszystkiego, co dzieje się na scenie, uzyskać efekt teatralizacji, umowności i konwencji. Tenże bohater-Fredro prowadzi cały spektakl i komentuje go wierszami Fredry. Przed finałem zamienia się nawet w autora-reżysera, kiedy to mój głos dochodzi do widza w monologu Astolfa z "Odludków i poety", w którym mowa jest o mizerii polskiego teatru.

- Czyżby Pański Fredro był w złym humorze?

- Monolog Astolfa jest zawsze aktualnym tekstem, a w tym kontekście gorzkim akcentem przed samym finałem tej Fredrowskiej zabawy. Jednak główną moją ideą był zamysł, aby to przedstawienie było zabawą w teatr, zabawą z widzem i przy jego akceptacji wyraźnym "okiem" puszczonym przez autora do publiczności.

- Od lat jest Pan wierny swojej dewizie: "Jestem za Fredrą". Co to dla Pana znaczy?

- Fredro powinien pozostać Fredrą, bo zawsze się obroni. Reżyser winien chować się za nim, a nie popisywać się swymi pomysłami, choćby były zabawne i inteligentne. Fredrę w przedstawieniu trzeba dopuścić do głosu, bo ma bardzo dużo do powiedzenia. Jest autorem dowcipnym, a jego siła tkwi w wierszu, humorze, intrydze, charakterach. Reżyser powinien zachowywać się wobec niego z pokorą, schować się na drugi plan, dając jednocześnie swój komentarz. I przestrzegać średniówki. W tym wypadku polemizuję z mym znakomitym kolegą, który twierdzi, że ważny jest człowiek a nie średniówka. Jeśli gra się Fredrę - i to wierszem, to bardzo ważna jest średniówka, bo ona ustawia wszystko, również człowieka. Idąc za wierszem Fredry, odgaduje się zarówno charakter, jak i sens sztuki.

- Jak rozumiem, nie jest Pan zwolennikiem nowoczesnych, reżyserskich eksperymentów dokonywanych na tekstach autora "Zemsty"?

- Dopuszczam je, bo teatr powinien być różny, ale sam w tej materii jestem konserwatystą. Teatr Fredry jest strukturą zamkniętą; rozbijanie jej jest trudne i niesłuszne. Pracę "buldożerem" bardziej dopuszczam na "Dziadach", które są dziełem otwartym i wiele zabiegów można usprawiedliwić. Trzymanie Fredrowskiej formy daje przyjemność obcowania z pięknem polskiego języka.

- Skoro o języku mowa, czy zgadza się Pan z opinią, że młode pokolenie aktorów ma coraz większe kłopoty z mówieniem wiersza?

- Młodzież generalnie ma kłopoty z mówieniem, bo na jej język wpływa ulica, telewizja, kino. Język polski jest piękny, gdy jest pięknie mówiony, natomiast w telewizyjno-filmowym wykonaniu staje się szczekaniem pełnym zgrzytów, świstów i niecenzuralnych wyrazów. Młodzi ludzie mówią zwykle brzydkim językiem, ale jeśli są chętni do nauki, to efekty przychodzą dość szybko. Mam dobre doświadczenia z pracy z młodzieżą. Obcowanie z Fredrą jest jednym ze sposobów, aby nasz język piękniał. Tak, jak jednym z zadań teatru jest umożliwianie ludziom słuchania, jak ich język brzmi naprawdę, a nie jak w wykonaniu mieszkańców domu Big Brothera.

"Intryga" wg jednoaktówek A. Fredry, reżyseria Andrzej Łapicki, scenografia Łucja Kossakowska, muzyka Andrzej Kurylewicz, choreografia Emil Wesołowski, występują m.in.: Zuzanna Lipiec, Izabella Bukowska, Piotr Bak, Marcin Jędrzejewski, Wiesław Gołas, Wiesław Michnikowski, Janusz Zakrzeński. Scena Operetki Krakowskiej, ul. Lubicz 48, 18 XI, godz. 16.30 i 19.30; gościnne występy Teatru Polskiego z Warszawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji