Nie miała zwyczaju narzekać na swoje życie
Nie można żyć bez marzeń. Nie można żyć bez miłości. Zawsze trzeba kogoś kochać, przyjmować i dawać miłość - mówiła Zofia Saretok. - Trzeba po prostu czynić dobro i być otwartym na ludzi - dodawała.
Nie miała zwyczaju narzekać. Zachwycały ją rzeczy, których inni nie dostrzegali. Kochała podróże. - Cieszy mnie każda, nawet ta poza centrum Warszawy. Już szykowanie się, żeby wyjść z domu, jest przyjemnością - mówiła.
Zobaczyć, jak w Argentynie tańczą tango na ulicy
Wiele razy była szczęśliwa. Podróżowała po kraju i Europie. Lubiła Toskanię i Portugalię. Wyruszyła też dalej - m.in. do Chin i Argentyny. - Pojechałam tam, bo chciałam zobaczyć, jak tańczą tango na ulicy. Lubiła się śmiać, żartować, była żywiołowa. Często wyruszała z Anną Seniuk, z którą przez wiele lat grała w spektaklu "Pierwsza młodość" w reżyserii Bogdana Augustyniaka. Ze sztuką objechały kawał świata, ale było im mało, więc... - Kupowałyśmy bilety na tanie loty, na miejscu wynajmowałyśmy samochód, by nie tracić czasu, i zaczynałyśmy swoją przygodę - mówiły.
Zofia Saretok urodziła się w Łodzi. Pytana kiedyś, dlaczego została aktorką, stwierdziła, że właśnie jej rodzinne miasto miało wpływ na wybór zawodu. - W Łodzi było duże i ciekawe środowisko artystyczne. Często chodziłam na wieczory autorskie, studiowałam poezję. Moja decyzja była intuicyjna i emocjonalna - mówiła. W 1961 skończyła Filmówkę i w tym samym roku znalazła się w zespole Teatru Współczesnego w Warszawie. - By dostać się do Axera, musiałam raz jeszcze stanąć do egzaminu. W "komisji" zasiedli: Axer, Mrozowska, Łomnicki, Zapasiewicz, Borowski. Za partnera miałam krzesło. Łomnicki poprosił, bym powiedziała monolog, czego się bałam. Powiedziałam trzy zdania monologu Dziewicy z "Dziadów" i usłyszałam, że jestem przyjęta - wspominała. Na scenie zadebiutowała rolą Młodej królowej w "Król umiera, czyli ceremonia".
Reżyserzy widzieli we mnie amantkę w krynolinie
Była piękną kobietą, nic dziwnego, że reżyserzy widzieli w niej: - Amantkę w krynolinie - śmiała się. Nie chciała być tylko ozdobnikiem. - Wyjść na scenę, jakoś wyglądać, coś powiedzieć w miarę inteligentnie to jest nic, jeśli chodzi o umiejętności - mówiła. Tęskniła do ról pełnokrwistych, powikłanych wewnętrznie, niejednoznacznych. Taką szansę dała sobie sama. Zawsze dużo czytała. Wyszukała książkę Christine Bruckner o 12 niezwykłych żonach znanych mężczyzn i na jej podstawie powstał wspaniały monodram, gdzie wcieliła się w żony: Goethego, Lutra i Agamemnona. Dlatego w filmie "Bilet powrotny" z taką radością zagrała Zośkę - kobietę kulawą, brzydką, zgorzkniałą. Lubiła też Cudkę z filmu "Kazimierz Wielki" i Marię Kalergis w "Modrzejewskiej". - Zawsze szukałam kobiet nietuzinkowych - mówiła. Sama taka była. Przywiązywała się do ludzi i miejsc. - Gdy pomyślałam, że nie będzie moich koleżanek i kolegów z teatru, nawet gwoździa, który sterczy mi nad lustrem w garderobie od 20 lat, to rezygnowałam - mówiła.
Pogody ducha można się nauczyć
Ważna była dla niej pogoda ducha. - Można się jej nauczyć. Ja się o to postarałam. Mam literaturę, podróże, rodzinę - mówiła.
Pochowana w Bursach k. Chojnic, obok swojego męża, doktora Polachowskiego. Przeżyli razem wiele szczęśliwych lat.