Artykuły

Kobiety ujarzmione

W częstochowskim Teatrze im. A. Mickiewicza trwają przygotowania do pierwszej w tym sezonie premiery. Będzie to monodram amerykańskiego dramaturga Willy Russela "Shirley Valentine". Z odtwórczynią tytułowej roli, Małgorzatą Chojnacką, rozmawia Beata Strąk.

- Monodram to wyjątkowo trudna forma teatralna. Niewielu aktorów decyduje się z nią zmierzyć. Czy "Shirley Valentine" będzie pierwszą próbą tego typu w pani karierze?

- W teatrze dramatycznym to rzeczywiście moje pierwsze spotkanie z tą formą. Pozornie wydaje się, że monodram jest prosty i łatwy w realizacji. W rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie. W sztuce, w której gra kilka osób, na efekt pracuje cały zespół. W monodramie człowiek jest skazany na samego siebie. Jest to więc ogromna odpowiedzialność.

- Sztuka "Shirley Valentine" stała się przebojem wielu teatralnych scen. To wspaniały i bardzo wdzięczny tekst, zarówno dla widza, jak i dla realizatorów.

- To rzeczywiście atrakcyjny tekst, ale jednocześnie bardzo trudny. "Shirley Valentine" to opowieść o kobiecie, która wiele w życiu przeżyła, wiele zrobiła. Całą tę prawdę o niej trzeba w umiejętny sposób przekazać. Dla mnie jest to ogromne zadanie, tym bardziej, że nie utożsamiam się do końca z Shirley Valentine. Jedyne wspólne elementy naszych osobowości to poczucie humoru i optymistyczne nastawienie do życia. Taka jest moja bohaterka i taka jestem również ja.

- W jednej z inscenizacji tej sztuki grała Krystyna Janda. Na pewno będą robione próby jakichś porównań.

- Na szczęście nie oglądałam jej spektaklu, pracuję więc bez żadnych sugestii czy uprzedzeń. Myślę jednak, że będą to dwa różne przedstawienia i porównywanie ich do siebie nie będzie miało sensu, ponieważ jestem zarówno zupełnie inną kobietą, jak i innym typem aktorki niż Krystyna Janda. Wydaje mi się również, że znalazłam własny pomysł na tę sztukę.

- Czy mogłaby więc pani powiedzieć o tej realizacji coś więcej?

- Ten spektakl powstał nie tyle z zamiaru sprawdzenia swoich sił w monodramie, ale przede wszystkim z chęci stworzenia takiego przedstawienia, na którym publiczność spędzi miło i w niebanalny sposób swój wolny czas. Chciałam odejść od teatralnej sztampy. Dlatego między innymi pierwszy akt sztuki będzie grany na scenie "Histrion", drugi w foyer. By poznać resztę, zapraszam na spektakl.

- "Shirley Valentine" jest sztuką bardzo kobiecą. Jednak w przypadku pani spektaklu wynika to nie tylko z samego tekstu...

- To, że ten spektakl jest spektaklem kobiecym, wynika także z tego, że przy jego realizacji od początku współpracowały kobiety. To właściwie efekt cudownego zbiegu okoliczności. W momencie, gdy przymierzałam się do pracy nad tym tekstem, spotkałam Małgosię Gugę, absolwentkę wychowania plastycznego częstochowskiej WSP. Jej prace można było oglądać w czasie premiery "Fizyków". Zaproponowałam jej współpracę, chociaż wtedy tak do końca nie wiedziałam, czy spektakl będzie realizowany. Rezultatem jest wspaniała scenografia, wykonana własnoręcznie przez Małgosię. Potem dołączyła do nas Iwona Pasternak, która jest autorką oprawy graficznej programu. Tak więc, przy realizacji "Shirley Valentine" spotkały się trzy kobiety. Mimo różnic między nami myślę, że znalazłyśmy wspólną drogę. Dlatego "Shirley Valentine" jest bardzo babskim spektaklem.

- Monodram reżyseruje Ryszard Krzyszycha. Czy to dobrze, że w tak kobiecej sztuce ostatnie słowo ma mężczyzna?

- Sytuacja jest rzeczywiście szczególna. Można ją określić w dosyć przewrotny sposób: że Ry-szard Krzyszycha nas ujarzmiał. Myślę, że był, przede wszystkim mnie, bardzo potrzebny. Jest to sztuka tak osobista, że istnieje niebezpieczeństwo przerysowania pewnych spraw, podkreślenia nie tego, co akurat jest najważniejsze. Ryszard Krzyszycha jest reżyserem bardzo zasadniczym, koncepcyjnym i myślę, że to dużo sztuce dało.

- Po premierze w Częstochowie będzie Warszawa...

- W ostatnich dniach czerwca wysłaliśmy zgłoszenie tego spektaklu na l Festiwal Teatrów Ogródkowych w Warszawie. Ponieważ forma przedstawienia mieściła się w ramach festiwalu, zaakceptowano naszą propozycję. W rezultacie 24 września będę miała okazję pokazać swoją Shirley Valentine w Warszawie.

- Porozmawiajmy o pani. Zanim trafiła pani do Częstochowy pracowała pani w teatrach dramatycznych w Sosnowcu, Bielsku, Zabrzu, w teatrze lalkowym w Będzinie. Po drodze była telewizja, radio, film. Już jako aktorka częstochowskiego teatru została pani laureatką Fe-stiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, teraz przygotowuje się pani do następnego. W wolnych chwilach prowadzi pani grupę teatralną "Szkodagadać" w Liceum Ogólnokształcącym im. H. Sienkiewicza. Czy to efekt niespokojnej, ekspansywnej natury? Ciągle chce się pani sprawdzać?

- Dokładnie tak. Właściwie robi to każdy aktor, tylko w mniejszym lub większym stopniu. Te ciągłe poszukiwania są ważne szczególnie teraz, gdy aktor sam siebie musi lansować. Chociaż zawsze było tak w tym zawodzie, że jeżeli coś chce się osiągnąć, to trzeba przede wszystkim dużo pracować, i to zdecydowanie więcej niż to, co daje normalna produkcja teatru. Trzeba szukać takich środków i ludzi, by móc się przebić. Trzeba się sprawdzać w nowych warunkach, pokazywać się. Ja staram się to robić, stąd radio, film, różne festiwale.

- Co w takim razie daje pani praca z młodzieżą?

- Byłam kiedyś w młodzieżowym teatrze amatorskim, który sporo jeździł po różnych festiwa-lach, zdobywał wiele laurów. Dużo z tego okresu wyniosłam i wiem, ile takie spotkanie z te-atrem może znaczyć dla młodego człowieka. Dlatego chętnie pracuję z dziećmi. Jeśli chodzi o konkrety - od dłuższego czasu pracuję z młodzieżą w "Sienkiewiczu". Dostałam ostatnio także propozycję współpracy ze szkołą w Węglowicach, gdzie z dziećmi będę robiła teatr lalkowy. Ta forma bardzo mnie interesuje, ponieważ w przeszłości chciałam być reżyserem lalkowym. Jednak moje życie tak się ułożyło, że znalazłam się w teatrze dramatycznym i nie dane mi było na tym polu się zrealizować. Tym bardziej się cieszę, że będę mogła do tej formy wrócić.

- W częstochowskim teatrze jest pani drugi sezon. Która z zagranych tutaj ról sprawiła pani największą satysfakcję?

- Tych ról nie było aż tak dużo. Dobrze mi się grało w "Plajcie" Anny Osławskiej, mimo że zaśpiewałam w tym spektaklu tylko dwie piosenki. Ale później pojechałam z nimi do Wrocławia, więc to miłe wspomnienie. Drugą ciekawą dla mnie rolą była Elmira w "Świętoszku". Nie przypuszczałam, że mogę ją zagrać. Uważałam, że to nie jest rola dla mnie, więc gdy Alicja Choińska, reżyser spektaklu, obsadziła mnie w niej, zaprotestowałam. Myślę jednak, że nie sprawiłam swoją Elmirą zawodu.

- Powiedziała pani, że ciągła zmiana jest naturalnie wpisana do zawodu aktora. Czy w tym kontekście, otrzymując jakaś atrakcyjną propozycję z innego teatru, jest pani gotowa opuścić Częstochowę? Czy może jest to już miejsce, które traktuje pani jako swoje?

- Teatr w Częstochowie jest w mojej pracy piątym teatrem. Przyszłam tutaj, bo było to miejsce interesujące, miało dobrą opinię. Myślę, że tak jest w dalszym ciągu i wiele można tu zrobić, jeżeli tylko tego się chce. Dlatego staram się nie zastanawiać nad tym problemem, ale robić wszystko, by się spełniać, samorealizować będąc tutaj. Oczywiście byłoby mi miło otrzymać jakąś atrakcyjną propozycję, ale przychodzi taki moment, gdy trzeba myśleć nie tylko o sobie, ale i o rodzinie. Kiedy się ma takiego małego przyjaciela jak ja - mam 3,5-letniego synka - decyzje o zmianie miejsca podejmuje się znacznie trudniej.

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji