Artykuły

Śmiech z odrobiną goryczy

Życie według Willy Russela jest głupie i bezsensowne. A w dodatku płynie tak szybka, że ani się obejrzymy a wszystko jest już za nami. Nawet nie wiemy co, kiedy i jak... Na szczęście można to zmienić.

"Shirley Valentine" amerykańskiego dramaturga Willy Russela to opowieść mało skomplikowana, może nawet nieco banalna o czterdziestoletniej Shirley Valentine, która lata spędziła w kuchni, przy garach. Z pełnej fantazji dziewczyny niepostrzeżenie zmieniła się w zmęczoną, nieatrakcyjną kobietę. Dawnej fantazji starcza jej teraz na tyle, by codziennie wypić ukradkiem kieliszek wina z butelki ukrytej za kuchennymi meblami.

Jej jedyną, prawdziwą przyjaciółką jest... ściana - powierniczka jej myśli i sądów. Shirley dzieli się z nią spostrzeżeniami i wrażeniami, wyrzuca z siebie, ze swojej pamięci to co ją boli, śmieszy, wzrusza. To dzięki tej dziwnej rozmowie dowiadujemy się, jaka Shirley jest naprawdę i dlaczego, mimo tego domowego uwiązania i wszystkich przeszkód, wyjeżdża na dwutygodniową wycieczkę do Grecji i z niej nie wraca...

Historia brzmi trochę naiwnie, banalnie właśnie. A jednak "Shirley Valentine" stała się przebojem teatralnym ostatnich lat. Co jest przyczyną tej ogromnej popularności? Okazuje się, że Russel poruszył pewien problem, który dotyka na pewnym etapie życia, niezależnie od płci, niektórych z nas. Jest to poczucie zagubienia i rozczarowania życiem, utrata wiary w jego sens. Dlatego ten tekst tak doskonale dociera do widza i ciągle jest aktualny, niezależnie od czasu i miejsca jego teatralnej realizacji.

Nie od dziś wiadomo, że dobry tekst w teatrze to połowa sukcesu, zwłaszcza gdy, jak w przypadku "Shirley Valentine", jest świetnie skonstruowany, dowcipny i błyskotliwy. Jeżeli więc połączy się go z dobrą reżyserią i aktorstwem, można wyczarować na scenie spektakl, który warto zobaczyć.

Na szczęście twórcy częstochowskiego przedstawienia "Shirley Valentine" świetnie wykorzystali te zalety.

W postać Shirley Valentine wcieliła się Małgorzata Chojnacka. To popisowa rola dla każdej aktorki, chociaż jednocześnie bardzo trudna. Trzeba przyznać, że Małgorzata Chojnacka świetnie się w niej odnalazła. Zaprezentowała pełny warsztat aktorskich środków, połączony z aktorską indywidualnością. Gra impulsywnie, żywiołowo, charakterystycznie, a jednocześnie zręcznie unika przerysowań, o co w przypadku tego monodramu nie trudno. Zarówno w chwilach buntu i skargi, jak i w pragnieniu szczęścia, gdy paraduje przed nami w wałkach na głowie i ugniata ciasto na stolnicy pełnej mąki lub gdy w białej sukni i w złotych szpilkach wypoczywa na greckiej plaży jest bardzo przekonywająca, szczera, zwyczajna.

Małgorzata Chojnacka uniknęła również jednowymiarowości swojej postaci. Aktorka pokazuje Shirley jako osobę z jednej strony mało skomplikowaną, do życia podchodzącą bardzo bezpośrednio, a równocześnie zręcznie wydobywa drzemiącą w niej potrzebę nasycenia życia odrobiną finezji i uczucia, odnalezienia jego sensu. Świetnie aktorsko radzi sobie także ze zmianami jakie zachodzą w bohaterce. Trafnie pokazuje proces, w którym bohaterka z rozkrzyczanej kury domowej, podporządkowanej mężowi i domowym obowiązkom, staje się kobietą znającą swoją wartość, akceptującą siebie i na nowo rozkwitającą.

Słowa uznania należą się także reżyserowi, Ryszardowi Krzyszysze. Stworzył spektakl o sprawnym rytmie, który nie nudzi i nie nuży. Nie ma w tym monodramie przegadań, Małgorzata Chojnacka nie zarzuca nas potokiem słów. Ciekawie i zręcznie wybrnął także z pewnej inscenizacyjnej pułapki, jaką Russel zastawia przenosząc po I akcie miejsce akcji z amerykańskiej kuchni na grecką plażę. Ryszard Krzyszycha rozwiązał ten problem ciekawie i niebanalnie, zapraszając widzów na II akt ze sceny "Histrion" do foyer teatru, usadawiając ich pod letnimi, ogrodowymi parasolkami, częstując drinkami i prezentując w czasie przerwy tańczące zorbę dziewczęta w ceramicznych strojach Małgorzaty Gugi. Wraz ze zmianą otoczenia, zmienia się również atmosfera, a o to przecież chodziło.

Na koniec parę słów o scenografii. Małgorzata Guga, tegoroczna absolwentka WSP, zredukowała ją do minimum, zaproponowała nam dużą umowność, na przykład rysując meble kuchenne na kawałkach płótna.

Tym bardziej jednak na takim umownym tle "grają" pojedyncze, bardzo konkretne rekwizyty - owe wałki i rozciapane, pretensjonalne pantofle z białymi, króliczymi pomponami, stolnica pełna mąki, butelka wina, morskie muszle.

"Shirley Valentine" to spektakl dobrze wyreżyserowany i zagrany, o ciekawym pomyśle inscenizacyjnym. Sztuka, pomimo komediowego charakteru, nie posługuje się schematami, nie jest powierzchowna. Monodram chwilami toczy się w farsowym niemal rytmie, komizm jednak ciągle zderza się tutaj z liryzmem, śmiech z odrobiną gorzkiej ironii. To komedia, na której możemy się szczerze pośmiać, chociaż i przeżyć odrobinę wzruszenia i zadumy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji