Artykuły

Nieustraszeni pogromcy

"Taniec wampirów" w reż. Corneliusa Baltusa w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Iza Głowacka w Metropolu.

"Taniec wampirów" [na zdjęciu] - nowa premiera Teatru Roma to przydługi i pozbawiony polotu popis egzaltacji.

SĄ DZIEDZINY SZTUKI szczególnie trudne w realizacji i w odbiorze, jako że ich formuła zakłada całkowitą sztuczność i umowność przedstawienia. Taka jest opera i taki jest musical - widz wybierając się do teatru, musi z góry zaakceptować pewne reguły gry. Tych reguł nie da się jednak przyjąć w wypadku zapowiadanego na hit sezonu "Tańca wampirów".

Sukces bez gwarancji

Sukces nowego musicalu w Teatrze Roma wydawał się przesądzony od dawna. Najpierw do Warszawy przyjechał Roman Polański, który objął opiekę artystyczną nad projektem. Przedstawiono Corneliusa Baltusa - reżysera niejako z nadania Polańskiego, aby wszyscy wiedzieli, że mamy do czynienia z pewną światową klasą (w dość groteskowy sposób wyglądał kontakt Polańskiego z dziennikarzami - ustawieni na balkonach musieli wykrzykiwać pytania).

Teatr Roma został namaszczony i szykował się do potwierdzenia roli wiodącego prym wśród krajowych scen muzycznych. Bo - przypomnijmy - zasłużoną popularnością cieszył się "Piotruś Pan" z Edytą Geppert i Wiktorem Zborowskim. Spektakularny sukces przyniosły też "Koty" - spełnienie marzeń dyrektora Wojciecha Kępczyńskiego. "Taniec wampirów" miał być ukoronowaniem dobrej passy teatru.

Potępieńcy we krwi

Wydawałoby się, że nie ma wdzięczniejszego od wampirów tematu dla sztuki. Połączenie Erosa i Tanatosa, miłości i śmierci, namiętności i grzechu, pożądania z perspektywą wieczności to pożywka dla wszelkiej maści powieści grozy, horrorów i thrillerów.

Bohaterowie rozsmakowani we krwi szczególnie dobrze czuli się na ekra-nie. Wystarczy wymienić takie klasyki, jak mroczno-ascetyczny "Nosferatu" Wernera Herzoga lub postmodernistyczno-romantyczny "Dracula" Francisa Forda Coppoli. Kino popularne oferowało błyskotliwy "Wywiad z wampirem", natomiast na półce z sensacyjnym kinem grozy plasował się "Blade".

Na liście filmowych adaptacji wątków potępieńczych "Nieustraszeni pogromcy wampirów" z 1967 roku w reżyserii Polańskiego zajmowali poczesne miejsce. Przezabawny pastisz horroru posługiwał się konwencją grozy, ale zarazem doprowadzał ją do absurdu. Pojawiała się tam cała galeria postaci - ikon kultury wysokiej i masowej. Wystarczy przypomnieć profesora Van Helsinga, który był karykaturą zarówno Alberta Einsteina, jak i Kanta, z kolei Kukol to ukłon w kierunku Quasimodo, hrabia Krolock stawał się kolejnym wcieleniem Draculi, zaś młody Alfred to przysłowiowy głupi Jaś.

Premiera musicalu opartego na filmie odbyła się z wielką pompą w Wiedniu w 1997 roku. Libretto do "Tańca wampirów" napisał nagrodzony Grammy Michael Kunze, a muzykę Jim Steinman - autor sukcesu takich gwiazd, jak Bonnie Tyler, Celine Dion oraz Barbra Streisand. Musical przedstawiał tę samą fabułę i bohaterów - wydawało się więc, że to samograj.

Dracula jako kozioł

Warszawska inscenizacja "Tańca wampirów" to spektakl blisko trzygodzinny, w który mnóstwo pracy włożyła cała kilkudziesięcioosobowa ekipa. Szczególny entuzjazm promieniuje z młodych aktorów, dla których to wielka szansa na zaistnienie. Cóż z tego jeśli takie teksty, jak "zgon to farsa" albo "cierpię na samotność i smutek trawi mnie" w ich wykonaniu brzmią nie prześmiewcze, ale pretensjonalnie i grafomańsko. Te trzy godziny to męczarnia dla zmysłów widza, który jest atakowany nieustannie kakofonią dźwięków. Fabuła nie niesie żadnego zróżnicowania, a akcja nie zmierza do kulminacji. Brak tu scen wyciszonych, budujących napięcie, gdyż wszystkie z założenia kończą się fajerwerkami - ariami śpiewanymi solo albo w duetach. Bez półcieni, bez nastroju, za to z całą sekcją dętą i smyczkową, do której potem dochodzą rockowe gitary.

Wiele zastrzeżeń można mieć do roli hrabiego Krolocka, który nadaje się może do opery, w trakcie musicalu beczy jednak jak kozioł, a wtórują mu muzycy przypominający orkiestrę dętą wykonującą marsza na spotkaniu ochotniczej straży pożarnej. Zamiast - być może zamierzonego - efektu komicznego, mamy efekt żałosny.

Taniec bez polotu

Nawet jeśli twórcy polskiej adaptacji musicalu nie stawiali na wyeksponowanie konwencji pastiszu, sam temat wiecznych potępieńców dawał całą gamę możliwości straszenia widza, manipulowania nastrojami, wywoływania utajonych lęków. Podczas oglądania "Tańca wampirów"

emocje są jednak bliskie zeru i to paradoksalnie właśnie dlatego, że aktorzy wręcz wychodzą ze skóry, żeby je pokazać.

Dwa tony, na których gra spektakl, to ton komiczny, który mają budować przerysowane postaci Profesora i Alfreda, oraz melodramatyczny. W tym drugim wypadku historia o nieśmiertelnych krwiopijcach staje się po prostu ckliwym romansem - widz dowie się z niego, że wampiry są nieszczęśliwe, a Sara chciałaby w końcu stać się kobietą.

Jak można się domyślać, w adaptacji Polańskiego zderzenie dwóch poetyk wywoływało efekt przerysowania i groteski. Tu natomiast brak nawet tego, co wszyscy obiecywali sobie po premierze takiego formatu - polotu, ironii, aluzji oraz lekkości. Zamiast tego mamy przyciężki i przydługi gniot, którego koszty zwrócą się samą siłą ciążenia i reklamy (także tej czarnej).

Cyrkowe wzruszenia

Bombardowanie barokową formą i efektami przestaje być w "Tańcu wampirów" umowną konwencją, razi natomiast sztucznością i kiczem. Spośród kilkudziesięciu scen, które serwują nam twórcy, za satysfakcjonujące można uznać góra trzy. W obliczu nieszczęsnej maniery aktorskiej (każda aria z rozwartymi w rozpaczliwym geście ramionami) dobrze wypadają tylko drugoplanowe role. Szczególnie piosenka Żyda-karczmarza, który śpiewa o tym, co by tu wyssać oraz strojenie przez Quasimodo min do bohaterów.

Spektakl jest ewidentną artystyczną klęską, choć może się stać komercyjnym sukcesem. Tym, dla których dobry musical to "Hair" Milosa Formana lub "Cały ten zgiełk" Boba Fossa, polecamy spędzić czas w cyrku, a nie w Romie. Efekt będzie taki sam, a rozczarowanie mniejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji