Artykuły

Szalona Lokomotywa

EXODUS IX

24 czerwca w sali widowiskowej CKiSz w Ciechanowie odbyła się premiera "Szalonej Lokomotywy" na podstawie dramatu Witkacego. Na dworzec PKP przy ulicy Strażackiej stawiłem się zdyszany po zbyt szybkiej ("szalonej") podróży z Warszawy. Szczęśliwie okazało się, że jest pięć minut spóźnienia. Odetchnąłem z ulgą, ponieważ nie darowałbym sobie przeoczenia odjazdu "Szalonej Lokomotywy". Jeszcze tylko pieczątka z napisem "Jedziesz na własne ryzyko!" przybita przez Kierownika Pociągu na bilecie i ruszam w podróż po meandrach umysłu Witkacego, w której zawiadowcą, zwrotnicowym, dróżnikiem i dyżurnym ruchu jest Katarzyna Dąbrowska - reżyser i autorka scenariusza.

Ciechanowski Teatr Exodus rozmiłował się w przyrządzaniu Witkiewicza na różne sposoby, a my wierni widzowie, uczestnicy i fani uzależniliśmy się od unikalnej woni i smaku tego, co w magicznym kociołku z twórczością Witkacego czyni czarodziejska dłoń Katarzyny Dąbrowskiej, świeże ale zarazem dojrzałe aktorstwo całego zespołu i niesamowitość scenografii Anny Goszczyńskiej i Katarzyny Dąbrowskiej, które w niezwykły sposób potrafią irracjonalne witkiewiczowskie klimaty wtłoczyć w proste, namacalne i rzeczywiste do bólu rekwizyty.

To już dziewiąta interpretacja Witkacego podana nam przez "Exodus". Sztuka z pozoru łatwa, prosta, niezbyt karkołomna. Dlaczego więc znamy tak niewiele jej realizacji? Najgłośniejszą jest zapewne krakowska - pierwszy w Europie Wschodniej musical z Markiem Grechutą, Marylą Rodowicz i Jerzym Stuhrem (1977). Podobno był to piękny spektakl zbudowany na podstawie różnych tekstów Witkacego ale ile w nim było "Lokomotywy", ile treści wypowiadanych przez bohaterów dramatu, który zaginął w oryginale, który znamy na podstawie ponownego przekładu z francuskiego tłumaczenia? Oczywiście nie wiem i wiedzieć nie mogę, chodziłem wówczas do przedszkola w miejscowości odległej kilkaset kilometrów od Krakowa i Teatru STU.

Urodziłem się i wychowałem w Iłowie - osadzie kolejarzy, z parowozownią, obrotnicą (kto jeszcze może wiedzieć, co to jest obrotnica?), semaforami, zwrotnicami i dziesiątkami lokomotyw. Często bywałem na lokomotywie w czasie jazdy, toteż zafascynowało mnie wierne oddanie ducha wnętrza tej stalowej maszyny, pomimo że na scenie jest dużo więcej miejsca, nie ma zegarów, wskaźników i całej tej plątaniny rur, rurek i rureczek, syku pary, zapachu potu i węgla dopiero co wrzuconego do kotła. Udało się jednak odwzorcować wrażenie, które odnosiłem jako dziecko, wrażenie lokomotywy jako wyspy odciętej od świata, uprawdopodobnić stwierdzenie, że "dla maszynisty względność ruchu nie istnieje". Zygfryd Tengier i Mikołaj Wojtaszek za pomocą kilku kawałków węgla wytłumaczyli publiczności czym różni się patrzenie z maszyny na ziemię od spojrzenia z ziemi na lokomotywę.

Nie dało się też nie dostrzec wielu luźnych aluzji do współczesności - choćby momentu bójki z udziałem łopaty, który do złudzenia przypominał klimat "Matrixa". Z kolei strój Szumowiny był jakby zdjęty z więźniów Guantanamo, a jej maska z Hannibala Lectera.

A co zapadnie najbardziej w pamięć? Oczywiście scena katastrofy skąpana w strugach zwalniającego czasu scena, która skojarzyła mi się z karambolem w "Oszukać przeznaczenie". Takie sceny można zredukować do minimum, pozostawiając wrażenie niedosytu, można je też przeciągać do granic wytrzymałości i dobrego smaku. Tu nakreślono grubą kreskę pomiędzy czasem PRZED katastrofą i PO niej. Zaczyna się ona i kończy właśnie w momentach, które widz intuicyjnie wyczuwa jako najodpowiedniejsze. A sama scena - muzyka, światła, i choreografia - Serge Lifar, George Balanchine i Katarzyna Dąbrowska. Nic dodać, nic ująć.

Jako miłośnikowi poezji ks. Twardowskiego, w pamięć zapadły mi też słowa: "to, co mamy sobie powiedzieć - musimy powiedzieć szybko". Coś jak "śpieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą". Przecież nie mówimy sobie tylu rzeczy, które ułatwiłyby relacje między nami. Odkładamy to na później, na za późno. A życie człowieka jest jak lokomotywa, która nieuchronnie dąży ku swojemu przeznaczeniu i nie zawsze mamy kontrolę nad REGULATOREM.

Zapamiętam też straszliwe słowa maszynisty: "zrobimy nagłe uderzenie w punkcie najmniej oczekiwanym". Zapamiętam Zygfryda i Mikołaja, którzy na papierowym modelu samolotu planują jego katastrofę. Wyglądali jak Osama bin Laden i Abu Musab al-Zarkawi knujący przed 11 września 2001, gdzieś na afgańskich pustkowiach.

Nie zapomnę Anny Goszczyńskiej w roli Julii, dziewczyny do tego stopnia zafascynowanej znaczeniem sytuacji w jakiej się znalazła (i zadurzonej w zbrodniarzach, sprawcach szalonej podróży), że zanurzyła się w niej bez opamiętania, nihilistycznie, po trosze hedonistycznie, nie zwracając uwagi na tragiczny finał, ku jakiemu nieuchronnie mknie żelazna bestia buchając dymem i parą. To całkiem inna rola od granych w Teatrze Exodus przez Annę Goszczyńską dotychczas. Wcześniej wcielała się postaci, które bardzo świadomie wywierały duży wpływ na bieg wypadków. Julia z "Lokomotywy" robi to poniekąd bezwiednie, epatując mimowolną, magnetyczną zmysłowością nie tylko bohaterów dramatu, ale i widzów. Właśnie: dym i para. Bez dymu i pary nie wyobrażam sobie oddania nastroju "Lokomotywy", a tych mieliśmy pod dostatkiem, w większych i mniejszych porcjach, zależnie od potrzeb.

Jeszcze jedno zdanie o Agacie Zakrzewskiej. Nie wiem, czy istnieje pojęcie gry twarzą, ale jeśli istnieje, to Agata Zakrzewska w roli Zofii Tengier i Janiny Gęgoń jest w tej dziedzinie mistrzynią. Ledwie ustąpiły ciarki, które przeszły mi po ciele, kiedy przed rokiem spojrzał(a)(o) na mnie Kobieton z "Pragmatystów", a dziś mam przed oczami twarz Janiny Gęgoń w habicie i z krzyżem duże, duże oklaski.

Zapewne zastanawiacie się Państwo, o czym więc jest "Szalona Lokomotywa". Ona jest o wszystkim i o niczym. O zagrożeniach cywilizacyjnych? Tak. O kolejnictwie? Tak. O katastroficznych wizjach? Tak. O dekadenckim szaleństwie bez opamiętania? Tak. O współczesnych problemach geopolitycznych? Jak najbardziej. O uczuciach i namiętnościach targających każdym - genialnym zbrodniarzem, maszynistą, palaczem, arystokratą, urzędnikiem, funkcjonariuszem, zwykłą dziewczyną, rozkapryszoną damulką? Oczywiście. I na dokładkę o zagrożeniu terrorystycznym, katastrofach, kosmosie i mikrokosmosie. O codziennych problemach, namiętnościach, miłościach i gniewie. W jaki sposób Witkacy zebrał to wszystko do kupy? Jak Katarzyna Dąbrowska potrafiła przedstawić to nawiązując do współczesności? Nie wiem, nie pytajcie, ale nisko chylę czoło

P.S.

A jeżeli ktoś dopatrzyłby się aluzji, że dworzec PKP w Ciechanowie znajduje się w gorszym stanie, niż dworzec stworzony przez artystów w gmachu CKiSz cóż, potwierdzam, ale nie zaprzeczam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji