Ballada o wiśniowym sadzie
Cenię odwagę i konsekwencję, z jaką Paweł Miśkiewicz adaptuje, przycina, preparuje teksty, zszywa je na nowo po swojemu, uwalniając od dotychczasowych znaczeń, dodając nowych. Dostosowuje literaturę do własnej wizji teatru i spraw, które go w nim interesują.
Z odwagą, doprawdy, mamy do czynienia, zwłaszcza w przypadku ostatniej premiery "Wiśniowego sadu", gdyż "poprawianie" Czechowa może wzbudzać wątpliwości. Okazuje się jednak, że zabieg zamknięcia dramatu w pięciu scenach poprzedzonych prologiem i zakończonych epilogiem (całość 1 godz. 40 min.) znajduje uzasadnienie w przesunięciu akcentów, wydobyciu esencji relacji i opowiedzeniu o nich jednym tchem, dotknięciu tego, co naprawdę istotne - od pierwszej chwili przedstawienia.
Zamiast dialogu Duniaszy i Łopachina poprzedzających przyjazd Raniewskiej, "prezentującego" sytuację dramatyczną, w przedstawieniu Pawła Miśkiewicza pierwsze słowa należą do starego Firsa (Cezary Kussyk), który mówi o zapomnianym przepisie na wiśnie. Raniewska (Halina Skoczyńska) już jest na miejscu i wie, że za chwilę będzie musiała opuścić ukochane miejsce - dom, dziecinny pokój. Zaraz na wstępie wchodzimy w sam środek zdarzeń. Podobnie jak Gajew, Ania, Waria i Firs, Raniewska zanurzona jest w powracających jak refren wspomnieniach. Spektakl zbudowano na powtórzeniach niektórych scen i kwestii. Firs opowiada o wiśniach przynajmniej trzy razy. Owoce i ukochane sprzęty są częstym tematem rozmów, przywodzą smak i zapach domu, a wraz z nim pamięć o tych, którzy odeszli. Ci, którzy żyją, biorą udział w tanecznym korowodzie już na początku przedstawienia. Zabawa przy muzyce nie od dziś, jak widać, gości w tym domu, zwiastując jednocześnie bal urządzony po licytacji sadu i stanowiąc swoisty znak cykliczności czasu. Bohaterowie "Wiśniowego sadu" żyjąc w rytmie przyrody, pór roku i pogody nieustannie powracają do tych samych miejsc w przestrzeni i pamięci. Przeszłość nieoczekiwanie się urealnia dając możliwość przeżywania jej na nowo. Szczególną rolę w tym rytuale wspomnień i życia ma wyeksponowana przez reżysera postać rudej, długowłosej Szarloty (znakomita rola Krzesisławy Dubielówny) - starej i młodej zarazem - mistrza ceremonii, a przede wszystkim medium nieżyjącego synka Raniewskiej i jej matki. Firs z kolei otwiera i zamyka w samotności, w opuszczonym domu, magiczny krąg zdarzeń.
W sytuacji powtarzających się wielkich życiowych przegranych bohaterów licytacja sadu wydaje się czymś nieuniknionym, jest wpisana w ich życiorysy, stanowi coś, na co oni już dawno dali niemą zgodę. Więcej: Raniewska Haliny Skoczyńskiej ze swoim głębokim pragnieniem powrotu do ukochanego człowieka pozostawionego za granicą, wyrażająca w krzyku i żarliwej radości swoje uczucia, niejako "wyprzedza" wypadki, przyzwalając na taki, a nie inny bieg zdarzeń. Swój sad pogrzebała wcześniej wraz z tymi, którzy ją opuścili. Jest histeryczna w wybuchach śmiechu, skrywa w nich rozpaczliwą samotność, chwilami wydaje się bezbronna i beztroska jak dziecko. Towarzyszy jej Gajew (piękna w swojej skromności rola Igora Przegrodzkiego) - może jeszcze bardziej niż ona bezradny. Odnawia on miniony czas w lirycznym skupieniu i pełnym łagodności spojrzeniu w stronę werandy o poszarzałych szybach i dalej, na zaglądający przez okna sad. Przejmująca wydała mi się Waria (widziałam w tej roli Aleksandrę Popławską, która na zmianę gra z Katarzyną Strączek) - neurotyczna, pozostająca w ciągłym rozdrażnieniu i drżeniu wywołanym przeczuciami. Tylko Łopachin (Adam Cywka) zdaje się na tym tle wyjątkowo prężny, energiczny, "zdrowszy" od innych. W przedstawieniu ukazującym świat pozbawiony, by tak rzec, obudowy zewnętrznej, skupionym na delikatnych związkach między postaciami, utkanym z niedopowiedzianych słów, ukradkowych spojrzeń, dyskretnych ruchów, każdy spadek napięcia, koncentracji, choćby na chwilę, prowadzić może do niebezpiecznego zachwiania tej rzeczywistości, nagłego odsłonięcia pustego miejsca, pozbawionego energii. Ale nawet takie chwilowe "zawieszenie" nie psuje obrazu całości - misternie powiązanych ze sobą nici. Ciekawym uzupełnieniem dla tworzonego przez głównych bohaterów świata są postacie drugoplanowe - wspaniały komediowy tercet: Jepichodow (Henryk Niebudek), Duniasza (Agata Skowrońska), Jasza (Tadeusz Szymków) - rubaszni, nieokrzesani, niesłychanie zabawni służący, chciałoby się powiedzieć, nieforemni, a jednak ową nieforemnością jakoś pasujący do tamtej strony - ludzi też na swój sposób niezgrabnych (kulejąca Ania-Monika Bolly, pocieszna, niezdarna w ruchach Szarlota), pokrzywdzonych jak Raniewska albo nieszczęśliwych jak Waria. Jeśli dołożyć jeszcze niemą, o cechach autystycznych, córkę Piszczyka (Stanisław Melski) - Daszeńkę (Ilona Ostrowska), wówczas ten świat okaże się pełny i wspólny dla wszystkich - wszyscy oni bowiem spotkali się w tym samym domu. Historia domu nie kończy się jednak wraz z wycięciem sadu. Dom, chociaż pusty, będzie stał nadal po ich wyjeździe, choćby przez pewien tylko czas. A dopóki stoi, jego dzieje mogą się jeszcze powtórzyć. Firs przypomni po raz kolejny słodki smak wiśni. Znów może kiedyś powróci tutaj Raniewska...