Artykuły

Kto się boi Sławomira Mrożka

W roku 1965 (data powstania i pra­premiera "Tanga" S. Mrożka) poko­lenie Artura miało dwadzieścia pięć lat. Artur byłby dzisiaj 34-letnim mężczyzną, żonatym, miałby dzieci, dom etc, etc. A przecież obecne dwudziestopięciolatki także burzą i także od­budowują i na pewno będą "konsu­mentami". Jest to w końcu prawo cyklu.

Ale "Tango" Jana Maciejowskiego nie jest ani sztuką o pokoleniu Ar­tura z 1965 roku, ani nie jest sztuką o Arturze, współczesnym młodym człowieku, studencie filozofii i medy­cyny. Nie jest nią dlatego, ponieważ "historyczny" Artur byłby dziś ana­chronizmem, a współczesny wyma­gałby odmiennej kompozycji niż to zaprezentował Jan Maciejowski, re­żyser i Krzysztof Stroiński, twórca roli Artura. Albowiem wydaje mi się, że niektóre prawdy tak żywe i noś­ne w 1965 roku dziś już zwietrzały i stały się historią. Okazało się, że w dawnym kształcie interpretacyjnym młody aktor zagubił się bez reszty.

Krzysztof Stroiński jak gdyby do końca nie wiedział "co gra", nie ustalił momentów istotnych w budo­waniu roli. Nie zaistniała tu grada­cja nastrojów, nie ma związków przyczynowo-skutkowych. Aktor nie uściślił języka, którym przemawia do widza. Jest rozkojarzony prywatnie, zwłaszcza w trzecim akcie, który wy­maga ustalonej tendencji operowania środkami wyrazu, operowania znaka­mi czytelnymi i przejrzystymi. Kom­pozycja ruchu i gestu jest zburzona już w zalążku. Głos ginie na pozio­mie krtani, jego walory emisyjne są nijakie, nie przekraczają kilku rzę­dów widowni. A przecież Krzysztof Stroiński jest aktorem inteligentnym, świadomym swoich możliwości i środków, którymi operuje, być może zabrakło tu płaszczyzny porozumie­wania między aktorem i reżyserem.

W rezultacie "Tango" w Teatrze im. Jaracza uległo przewartościowa­niu. Nie jest bohaterem spektaklu ani Artur, ani Edek, jak to bywało w realizacjach w roku 1965. Jest nim na­tomiast Stomil (Jan Tesarz) i wuj Eugeniusz (Jerzy Przybylski).

Jan Tesarz za pomocą czysto zew­nętrznego rysunku osiągnął niezmier­nie ciekawy efekt. Mianowicie pozba­wił Stomila pewnej dozy kabotynizmu, nadając mu jednocześnie zna­miona indolencji intelektualnej. Te jego wyszukane i komponowane po­zy, groteskowe fanfaronady i sloganofilstwo podane z absolutną powa­gą, to jego lenistwo o pozorach pracy twórczej - uzyskane zostało poprzez zewnętrzne środki, jak gdyby szkicowo bez wypełnienia kolorem. Zamierzenie to uważam za interesujące i w efekcie celowe, ponieważ w ten sposób uzyskaliśmy pewną propozycję postawy wobec życia i otaczającego świata. Podkreślić chciałbym jeszcze jeden efekt, mianowicie uzyskanie "naiwnego nonkonformizmu" za pomocą dynamicznej ilustratywności ruchu i gestu. Zwłaszcza w scenach "protestu".

Te same efekty, ale inną metodą twórczą uzyskał Jerzy Przybylski. Budował swoją rolę jak gdyby w kontraście do Stomila. W zwolnionym rytmie, opóźnionej reakcji. Na początku, kiedy Eugeniusz akceptuje narzuconą sytuację, Jerzy Przybylski obdarza go groteskową refleksyjnością; potem w okresie "przewartościo­wań" wuj Eugeniusz Jerzego Przybylskiego staje się groźny swoją przebiegłością i bezwzględnością. To on jest głównym motorem "rewolu­cji" w mieszkaniu Stomilów. I kiedy wyraża zgodę na taniec z Edkiem, Jerzy Przybylski nie robi tego jedy­nie ze strachu. Przyjmuje postawę programowo indolentną. Aktor wie, że nie strach, a bierność jest najgroź­niejsza, mieliśmy tego dowody w Eu­ropie lat trzydziestych.

Napisałem, że Edek nie jest boha­terem "Tanga" Jana Maciejowskiego i to z dwóch powodów. Po pierwsze, Artur nie może być w tej propozy­cji kontrpartnerem, po drugie Irene­usz Kaskiewicz poszedł w kierunku stereotypu. Żigolak, lokaj, bezkształt­na masa aintelektualizmu. Zresztą ten stereotyp nie jest tylko czysto myślowym tworem, ponieważ podbu­dowuje go Ireneusz Kaskiewicz sumą rozwiązań ruchowo-gestycznych, po­partych manieryzmem groteskowo rozbudowanym. W scenie tańca z Eugeniuszem ma się wrażenie, że to nie Edek narzuca rytm La Coumparsity.

Jeżeli w sposób dosłowny odczyta­my tytuł moich rozważań i skonfron­tujemy tę dosłowność z przedstawie­niem uzyskamy pewność, że lęk przed Sławomirem Mrożkiem ogarnął wszystkie Panie, które biorą udział w spektaklu. Zofia Wilczyńska jako Eugenia bojąc się groteski uciekła w rejony farsy, Alicja Zomer (Eleono­ra) znalazła schronienie w komedii, natomiast Wanda Grzeczkowska (Ala) emanowała swoją młodością, brakiem doświadczenia aktorskiego i szczu­płym zasobem środków wyrazu. Cho­ciaż komediowość Alicji Zomer fragmentarycznie posiadała elementy "przejaskrawień", które świadczyły o poszukiwaniach twórczych propozycji w zakresie teatru groteski Sławomira Mrożka.

Ujmując metaforycznie tytuł "Kto się boi Sławomira Mrożka?" - naj­bliżej tej metafory jest scenografia Łucji Kossakowskiej. Stworzyła ona świat przedmiotów, które jednostko­wo naturalne, w swojej masie i sce­nerii mieszczańskiego domiszcza osią­gają wartość wynaturzoną.

Kiedy wychodzimy z widowni Tea­tru im. S. Jaracza rozbrzmiewa tango tańczone przez Edka i Eugeniusza, wychodzimy nie tylko z melodią, ale ogarnia nas ciemność foyer i ekrany, na których wyświetla się slajdy - duże głowy ucharakteryzowanych aktorów, Jerzego Przybylskiego i Ire­neusza Kaskiewicza. Wobec tego py­tamy się nawzajem "Kto się boi Sła­womira Mrożka?"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji