Ruszają, ruszają i ruszyć nie mogą
,,Skarb pirata Cynamona" w reż. Waldemara Wolańskiego w Teatrze Groteska w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.
Jest trochę tak jak w operze. Tam lubią śpiewać "więc idźmy, biegnijmy, uciekajmy" - i stoją w miejscu. Tu wciąż się mówi, że trzeba ruszyć po skarb, z takim samym rezultatem. Przynajmniej do połowy spektaklu
Jest kolorowo, ze śpiewami i tańcami. Morał podany jest wyraziście i na tacy. Publiczność głosuje, machając chorągiewkami, doradza aktorom, gra różne role. Jest trochę emocji, dzieci z przejęciem radzą, że podartą mapę można skleić, złożyć, dopasować. Na scenie nieśmiało udają cyrkowe lwy czy mieszkańców kraju Leniwców, całkiem śmiało domagają się z widowni, żeby wreszcie przeczytać tajemniczą depeszę, powiedzieć, wyruszyć
Obawiam się, że bez tego ożywiania i podtrzymywania kontaktu między sceną a widownią byłoby kiepsko. Do przerwy nie dzieje się wiele, jakby reżyser za punkt honoru przyjął opóźnianie rozpoczęcia jakiejkolwiek akcji. Aktorzy bardzo się starają, aby przekonać nas, że jest świetnie, dowcipnie i wesoło. Wytwarzają więc pracowicie ową wesołość, w czym pomagać im mają bardzo kolorowe kostiumy cyrkowców (bo rzecz dzieje się w cyrku), strojenie min, podskoki, długie piosenki i tańce. Tyle że bohaterów trudno od siebie odróżnić, bo reżyser (i autor scenariusza jednocześnie) poprzestał na wymyśleniu wątłej historyjki i generowaniu ogólnej wesołości.
Po przerwie, gdy wreszcie rozpoczyna się poszukiwanie skarbu w różnych krainach, jest nieco żywiej. W Krainie Potworowców straszą wielkie dziwaczne stwory. W Bajkolandii oglądamy zabawne współczesne wcielenia bajkowych bohaterów. Baba-Jaga (świetna Izabela Lesner) to surowa nauczycielka, Królewna Śnieżka - energiczna imprezowiczka w bieli. Czerwony Kapturek jest cały w czerwieni, a krasnoludek wyrósł na postawnego ochroniarza, bo dla małych nikt nie ma szacunku.
Dowcipy dowcipami, ale historia ze skarbem wlecze się jak po grudzie, a gdy wreszcie dobijamy do końca tej chaotycznej opowieści, nieoczekiwanie wyskakuje morał: "Bo najważniejsza jest przyjaźń. A skarbem trzeba się dzielić z innymi". Nieoczekiwanie, bo przez prawie dwie godziny nikt nie okazywał tu żadnych ludzkich uczuć, wszyscy byli zajęci generowaniem tej dosyć męczącej wesołości, mruganiem do publiczności i nawiązywaniem z nią kontaktu.
Spektakl miał być przeznaczony dla widzów "od lat 4 do 104". Dzieci być może dobrze się bawiły. Dorosłym rzucono parę wątłych dowcipów na temat wyborów, emerytów i teatru, ale nie było to w stanie zrekompensować braku dramaturgii, ciekawych postaci, napięcia i pomysłowej reżyserii.