Scena we krwi
Makabryczna i przerażająca jest sztuka "Porucznik z Inishmore", której prapremiera odbyła się w Teatrze im. Żeromskiego. Zarazem jest to sztuka śmieszna i ów paradoks czyni z niej rzecz znakomitą.
"Porucznika z Inishmore" napisał 32-letni Irlandczyk Martin McDonagh, którego utwory coraz chętniej wystawiane są na scenach światowych, a także w Polsce. Jednak "Porucznik" nie był dotychczas w naszym kraju grany, kielecka inscenizacja jest więc polską prapremierą i fakt ten należy odnotować tym bardziej, że prapremiery, na dodatek udane, rzadko się przecież w Kielcach zdarzają.
Tragifarsa McDonagha traktuje o irlandzkich terrorystach, tych z INLA, mniej znanego, za to skrajnie radykalnego odłamu IRA. Ale to także studium ludzkiej głupoty i zaniku więzi uczuciowych. Zabijanie nie jest tu nawet uzasadnione żadną ideologią, tylko śmiercią Tomaszka - ukochanego kota młodego terrorysty Padraica (Michał Michalski). Padraic jest z natury swej tak wściekły, że nawet do IRA go nie chcieli przyjąć, a gwałtowna śmierć czworonożnego przyjaciela wyzwala w nim wściekłość jeszcze większą. Efektem są cztery trupy ludzkie i jeden koci, zaś w finale scena zamienia się w rzeźnię, bo zwłoki są krojone dla utrudnienia identyfikacji. Teatr pozwala na większą umowność niż film, jednak wrażliwsi widzowie i tak mogą się poczuć zszokowani tym, co zobaczą. Na szczęście, makabra ubrana jest w komizm przechodzący w absurd, dzięki czemu krwawe sceny nie wywołują odruchów wymiotnych, lecz śmieszą. A dialogi są wręcz kapitalne, odsłaniają bezsensowność terroryzmu, nie tylko irlandzkiego.
Reżyser Bartłomiej Wyszomirski trafił z doborem wykonawców do swego spektaklu. Prym wiodą Edward Kusztal (Donny) i Mirosław Bieliński (Davey) w rolach wiejskich prostaków, ale i aktorstwo pozostałych jest całkiem przyzwoite: Agnieszki Kwietniewskiej jako Mairead aspirującej do miana terrorystki, Artura Pontka jako jąkającego się Christy, Janusza Głogowskiego w roli roztropka Brendana, Artura Słabonia grającego wystraszonego Joeya. Prawie dwugodzinne przedstawienie ani na moment nie traci tempa, a widz nie ma prawa się nudzić.
Po "Balladynie" i "Antygonie" to trzecia inscenizacja przygotowana przez Bartłomieja Wyszomirskiego dla kieleckiej sceny. Każda kolejna jest lepsza.