Artykuły

Jak Czerwone Nosy poradziły sobie z grasującą zarazą

Średniowieczna Francja. Grasu­je epidemia dżumy, jedna z tych, które zdziesiątkowały Europę. Pa­pież chroni się od morowego po­wietrza za szklaną szybą. Wszelki ład społeczny wywraca się na ni-ce. Nie ma moralności, nie ma war­tości. Są gwałty, rozboje lub utracjuszowskie używanie życia. Po drogach ciągną pochody pokutują­cych, zbryzganych krwią flagellantów, trędowatych, obdzieraczy zwłok, włóczęgów. W miastach grasują uprzątacze trupów, podsy­cając zarazę. Trudno oswoić taką makabrę - łatwiej oszaleć lub czer­pać z niej zyski. I pojawia się mnich, którego Bóg oświecił, każąc mu walczyć z zarazą śmiechem. Zakłada, złożone z takich jak on sam ludzi marginesu, bractwo Czerwonych Nosów, bożych wesołków, rozpraszających grozę na jarmarkach. Arcybiskup Auxerre, potem Klemens VI, namiestnik bo­ży z Awinionu, udzielają mu swe­go błogosławieństwa i wsparcia.

Siła zarazy słabnie, popular­ność kuglarzy rośnie. Jak biczow­nicy i słudzy moru stoją po wy­gaśnięciu zarazy w opozycji do świata, który "powraca do nor­malności". Władza - wszelka władza, choć w średniowieczu uosabia ją Kościół - takich sytu­acji nie toleruje. Kto zrobił swoje, ma odejść. Najlepiej w zaświaty.

I tak się dzieje w sztuce Petera Barnesa, którą opowiadam, bo jej treść nie jest szerzej znana. Wy­drukował ją rok temu "Dialog" w olśniewającym - w lekturze przede wszystkim - przekładzie Stanisława Barańczaka. Ową metaforę odwiecznego układu mię­dzy wolnymi duchem artystami a władzą, która chce w nich, wi­dzieć potulnych dworaków, (bądź postmodernistyczną, tragikomicz­ną igraszkę, jak chcą niektórzy), wystawił Teatr Nowy z Poznania w reżyserii Eugeniusza Korina. Patrzyłam na owacyjnie okla­skiwane przedstawienie właśnie jak na taką igraszkę. Jak na szkla­ną muchołapkę kupioną na pchlim targu, która zdobi stół, ale już nie wiadomo, do czego służy. Słuchałam przekładu Barańczaka - to nie przekład, to przykład au­totelicznej zabawy. Patrzyłam na "ekologiczną", pomysłową sceno­grafię Pawła Dobrzyckiego, która jakoś dziwnie zacieśniała, ograni­czała teatralną przestrzeń. Na ze­spół, który grał równo, lecz śred­nio, najlepiej radząc sobie z półtanecznym ruchem scenicznym pomysłu Ewy Wycichowskiej. Ciekawa sztuka. Interesujące przedsta­wienie. Ale chyba nie o człowieku w szekspirowskim sensie, tego słowa, jak chciałby reżyser.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji