Artykuły

Pomiędzy ostrzami

Bywają takie przedstawienia, które ogląda się jak przez szklaną szybę. Na scenie istnieją jakieś postaci, coś mówią, robią, coś przeżywają a jednak sens tych wszystkich działań pozostaje nieuchwytny, odległy i obojętny.

Wciąż na nowo - najpierw pełni dobrych chęci, potem już tylko dla zabicia nudy - próbujemy wniknąć w sceniczny świat, zrzumieć treść słów, poddać się emocjom, przejąć losem bohaterów, zawsze na próżno. I w końcu pozostaje już tylko dociekać, dlaczego tak się dzieje.

Sztuka "Rosencrantz i Guildenstern nie żyją" Toma Stopparda powstała w roku 1966 i zdobyła wówczas wielkie powodzenie. Jest to swoista trawestacja Szekspirowskiego "Hamleta" - tragedia w Elsynorze przedstawiona "z żabiej perspektywy" dwóch dworaków.

Dramat, inkrustowany fragmentami Szekspira, prezentuje te epizody z życia Rosencrantza i Guildenstema, których w "Hamlecie", by tak rzec, brakuje. Epizody pozwalające niejako zilustrować i rozwinąć okrutną Szekspirowską obserwację: "biada podrzędnym istotom, gdy wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy".

Stoppard uprawia zatem grę czy zabawę literacką i to nie tylko, a może nawet me przede wszystkim, z tekstem Szekspira. Rozważania, w których Rosencrantz i Guildernstem usiłują odgadnąć sens własnego losu, wyraźnie przesycone są poglądami egzystencjalistów. Ale - jak pisano w latach 60. - "Sztuka Stopparda nie jest jeszcze jednym wykładem egzystencjalizmu sprawdza raczej tę filozofię i kwestionuje".

Aluzji literackich jest tu mnóstwo - autor raz po raz odwołuje się do sytuacji, dialogów i konwencji dramatycznych znanych z twórczości Becketta, Ionesco i Pintera. W czasach, gdy teatr żywił się tą właśnie literaturą, żonglerka Stopparda musiała cieszyć publiczność. Ale dzisiaj? Podejrzewam, że większości zastosowanych tu klisz literackich współczesna widownia w ogóle nie rozpoznaje, zwłaszcza taka widownia, z jaką dane mi było oglądać spektakl na Szwedzkiej - raczej nastoletnia. Teatr zresztą nie czyni żadnych wysiłków, by to rozpoznanie ułatwić. Najwidoczniej ta sfera znaczeń twórców spektaklu zgoła nie interesuje.

Nie interesuje ich chyba także to, co wynika ze zderzenia tekstu Szekspira z tekstem Stopparda, bo sceny pochodzące z "Hamleta" są raczej pobieżnie markowane niż inscenizowane. Cóż zatem pozostaje?

Pozostaje oczywiście tkwiący pod warstwą literackich aluzji autentyczny, głęboko ludzki dramat dwóch młodych mężczyzn uwikłanych w zdarzenia, których sensu nie potrafią zrozumieć, uwikłanych w los - tyleż zagadkowy, co nieunikniony i nieodwracalny. Ale ten osobisty dramat Rosencrantza i Guildenstema także nie zostaje wyartykułowany.

Jerzy Pożarowski i Dariusz Sikorski nie próbują nasycić swoich wypowiedzi psychologiczną treścią. Reżyser nie dba o to, by między bohaterami zbudować jakieś wzajemne relacje, napięcia czy konflikty. Najwyraźniej zmierza raczej w stronę uogólnienia. I czyni to tak skutecznie, że przedstawienie traci wszelką konsystencję. Po zupełnie pustej scenie krążą bliżej nie określone figury i toczą dialogi wyzute z jakichkolwiek treści Taki spektakl z definicji nie ma prawa absorbować uwagi widowni. Przepływa ponad jej głowami nie budząc ani jednej żywszej reakcji. Choćby poirytowania. Nic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji