Artykuły

...To, co fizyczne, podporządkować duchowemu

Niemal wszystkie wzmianki o nowej premierze w Teatrze Wielkim w Warszawie zaczynały się niezmiennie od słów - "to największe przedsięwzięcie, jakiego podjął się Teatr w okresie powojennym". W słowach tych nie ma przesady. Decydując się na wystawienie "Śpiącej królewny" zdecydowano się na krok trudny. Wędrując przez najlepsze sceny baletowe świata utwór ten zawsze stawał się spraw­dzianem oraz świadectwem umiejętności i klasy.

Oparty na znanej bajce Charlesa Perraulta, najlepszy z baletów Mariusa Petipy z muzyką Piotra Czajkowskiego zajmuje poczesne miejsce w światowym repertuarze klasycznym. Ze względu na wartości choreograficzne stwarzające wiele okazji do popisów solowych i ze­społowych nazywa się "Śpiącą królewnę" encyklopedią tańca klasycz­nego. Na wierne odtworzenie prawdziwie petipowskiej wersji spektaklu może sobie pozwolić zespół liczny i dysponujący świetnymi solistami, są bowiem takie chwile, gdy na scenie tańczy prawie 150 osób, a 12 solistek ma okazję popisać się w partiach szczególnie wyeksponowa­nych. Teatr Wielki decydując się na to wielkie przedsięwzięcie zaprosił do współpracy radzieckiego choreografa PIOTRA GUSIEWA.

Pytanie o to, na jakich scenach Piotr Gusiew wystawiał już "Śpią­cą królewnę", wywołuje wreszcie uśmiech bardzo zmęczonego ar­tysty. Rozmawialiśmy tuż przed premierą, gdy liczyła się każda mi­nuta uciekającego czasu, a zado­wolenia na twarzy mistrza nie wi­działam. Tak i pewnie powinno być do momentu, kiedy dzieło uzna się za skończone. Widz, który przyj­dzie obejrzeć ten pyszny balet-feerię, z założenia bogaty i wystaw­ny, w swej atmosferze pełen życia i pogody, być może nie do końca uświadomi sobie rozterki wielkie­go artysty, zagorzałego "petipowca", jak głosi legenda, może już jednego z ostatnich mistrzów tak pełnych pokory i szacunku wobec przeszłości.

Piotr Gusiew - energiczny, do­wcipny, pełen kultury i jednocześ­nie stanowczy w swych wymaga­niach związany jest ze sceną od bardzo dawna; solistą Teatru Opery i Baletu w Leningradzie został w 1922 roku...

- To dawne dzieje, ważniejsze jest to, co robimy dzisiaj, tutaj. I praca, która będzie jutro. Ale jeśli pyta pani, kiedy związałem się z te­atrem, to mogę powiedzieć, że bar­dzo wcześnie. Najpierw od strony kulis. A kiedy pochłonął mnie ba­let, wstąpiłem do szkoły baletowej. Miałem dziesięć lat.

- To już spory kawałek historii, zna Pan teatr, balet już prawie osiemdziesiąt lat.

- I wciąż darzę tym samym uczuciem. A i debiut pamiętam do­skonale, właśnie w "Śpiącej kró­lewnie", choć tańczyłem wtedy tyl­ko walca...

- Z jakim uczuciem przystępo­wał Pan do wystawienia w War­szawie "Śpiącej królewny"?

- Była to dla mnie duża niewia­doma. Nie znałem zupełnie zespołu, warunków pracy, czasu na przy­gotowanie także nie było dużo.

- Czego Pan oczekiwał?

- Zrozumienia, oddania... (uśmiech). Znalazłem się w do­brym zespole młodych tancerzy, ambitnych. Gorzej wyszło z zaple­czem technicznym. "Śpiąca kró­lewna" to specyficzny balet-feeria i jako taki ma swoje wymagania, nie wszystko udało się jak należy.

- Jest Pan znany ze swojej wierności kanonom baletu klasy­cznego. Szczególną estymą darzy Pan balety Mariusa Petipy.

- Prapremiera "Śpiącej królewny" miała miejsce w roku 1890 i od tamtej pory nikt lepiej od Mariusa Petipy tego baletu nie wystawił. Im bardziej zbliżymy się do pierwo­wzoru, tym lepiej. Moim zamiarem było wierne odtworzenie adaptacji petipowskiej. I nie w pełni się to udało. Spektakl okazał się za długi, musieliśmy go zatem trochę skrócić, choć i tak może niektórym wyda się, że trzy godziny z baletem to za dużo.

- U siebie, w kraju, współpra­cował Pan z dwoma najlepszymi Teatrami Opery i Baletu w Mosk­wie i Leningradzie - jako solista, jako choreograf i inscenizator także w Nowosybirsku. Jest Pan równie znany na świecie, zapra­szany do współpracy. Jak Panu udawało się nawiązywać kontak­ty z zespołami reprezentującymi przecież różne szkoły. Pan zaś broni rosyjskiej szkoły baletowej w jej ojczystej postaci.

- Myślę, że mi się udawało ten kontakt nawiązać, tak w Bułgarii, na Węgrzech czy w Chinach. W Chinach spędziłem trzy lata, organizowałem w Pekinie zespół, prowadziłem zajęcia, podziwiałem wielki entuzjazm i pracowitość tamtejszych artystów. Przy tak do­brych chęciach nie ma rzeczy nie­możliwych, dziewięć spektakli wy­stawiliśmy...

- Czym dla Pana jest balet, taniec?

- Anna Pawłowa, wielka tancer­ka i nauczycielka, powiedziała: - Trzeba to, co fizyczne, podporząd­kować temu, co duchowe. To prze­życie, ale by dostąpić tego stanu, trzeba wnieść wielki wysiłek.

- Jak odbierają stare maksy­my dzisiejsi Pana uczniowie? Ja­ko kierownik wydziału baletmistrzowskiego Konserwatorium Leningradzkiego ma Pan możność przekonać się o aktualności nauk przekazywanych Panu przez jego nauczycieli.

- Taniec klasyczny jest bazą. Wiedzą o tym nasi studenci dosko­nale, kończą szkoły dobrze przy­gotowani i odnoszą sukcesy na całym świecie. Istota tej nauki się nie zmienia. Bardzo lubię pracować z młodymi ludźmi. Teraz właśnie praca pedagogiczna pochłania mnie najbardziej.

- Jak się Pan czuje, gdy uczeń osiąga sukces, uznanie, jest w tym przecież i Pana cząstka?

- Oczywiście. Daje to poczucie wielkiej satysfakcji i wiary we włas­ną pracę. Przywiązuję się do swo­ich uczniów, może nawet jestem wówczas nieobiektywny...

- Po pobycie w Warszawie, gdzie Pan zawita?

- Jadę do Kijowa. Tam będę pracował nad zupełnie zapomnia­nym baletem "Najada i rybak".

- Dziękuję za rozmowę, a Czytelników zapraszam na nowy spektakl do Teatru Wielkiego w Warszawie, na "Śpiącą królewnę" w inscenizacji i choreografii Piotra Gusiewa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji