Artykuły

Mieć gadane?

Od dłuższego już czasu nie wiem, co sądzić o teatrze telewizyjnym - zarówno jako o gatunku, jak i instytucji (w tym drugim przypadku należy pisać" - wyrażać się: Teatr TV). Być może stwarzam sobie niepotrzebne dylematy: chcę sądzić, gdy wszyscy uważają, że wystarczy - bić. A gdyby nawet, to czy po każdym spektaklu, jak leci? Nie namawiam, by smakować drugorzędne detale, wiązać to, co rozproszone, w feeryjne bukiety urojonych sukcesów lub szukać scalającej koncepcji tam, gdzie rządzi przypadek. Ale coś się i tak wiąże, sumuje. Choćby i samo z siebie, mimo woli, to przecież - dosłownie - na naszych oczach..

To prawda: kameralność, dominująca ostatnio w repertuarze Teatru TV podyktowana została względami raczej zewnętrznymi, ściślej: ekonomicznymi, tak jest po prostu taniej, jednak nie oddano pola ani tragedii klasycznej (jedność miejsca, czasu i akcji), ani Beckettowi. Zsumowało się inaczej: ich dwoje, czasem ich dwoje i ten trzeci. W różnych epokach i wnętrzach naszego stulecia. Miejsce akcji: podmiejska dacza, studio radiowe, salon mieszczański (ale z odcieniem artystycznym lub społecznikowskim), ogródek w letniej rezydencji. Kto oglądał, rozpozna, że mowa tu kolejno o scenerii dramatów Janczarskiego, Iredyńskiego, Strindberga, Przybyszewskiego, Niccodemiego. Bohaterowie to mniej lub bardziej młodzi jeszcze ludzie. Ale jakże różne są te ich (jeśli - ich) młodości. Kochają się zdradzają, rozstają. Również dość różnie. Przede wszystkim jednak g a d a j ą. Akcja posuwa się dzięki gadaniu. Czyżby coś się wiązało, sumowało - także teatralnie - w tej gadaninie?

Jeśli przyjąć taki punkt widzenia (prawie lingwistyczny; to jak zdradzamy, jak cierpimy, zależne jest głównie od tego, jak o tym sobie mówimy, jak się o tyrn powiadamiamy), wtedy w serii ostatnich telewizyjnych inscenizacji za najciekawsze wypadnie bodaj uznać dwie: ,,Złote runo" Stanisława Przybyszewskiego oraz "Świt, dzień i noc" Dario Niccodemiego. Przybyszewski - więcej niż serio, bo ponury, rozegzaltowany (ach, te ,,białe pawie", będące zresztą cytatem z Maeterlincka), no i fatalistyczny : Niccodemi - pogodny z dystansem (ale takim, do którego dzisiaj należy poszukać też dystansu), z happy endem (w który nigdy chyba się nie wierzyło). Przybyszewski z 1902 roku, Niccodemi - z 1921. To już jednakowo daleko. Pierwszy chciał, żeby mu wierzyć, drugiemu na tym nie zależało.

W akademickiej syntezie dramatu u Nicolla dość ciekawa klasyfikacja: Przybyszewski, wspominiany nieco marginalnie (ale i tak o niebo łaskawiej niż w "Neoromantyzmie" Krzyżanowskiego), zaliczony został do nurtu realistycznego, postibsenowskiego, Niccodemi - do "pozostałości dawnego realizmu". Obie te klasyfikacje, jedna nieco paradoksalna, druga nieco złośliwa, uznane zostały przez reżyserów telewizyjnych inscenizacji. Z dużym wyczuciem i wcale nie mimochodem skorzystali z akademickiego punktu widzenia, aby osiągnąć swoje cele.

W "Złotym runie" Przybyszewskiego-Gogolewskiego została świetnie poprowadzona szarża stylistyczna. Ibsenowski Malanowicz, a i takiż, po części, Bukowski pozwolili pozostałym bohaterom grać bez fałszu na "podrażnieniu" (to słowo-klucz w tej sztuce). U Zapasiewicza-Niccodemiego dwójka bohaterów miała sytuację jakby trudniejszą, byli sam na sam I nie bardzo mogli sobie pozwolić na dystans, który przechodziłby w szarżę. Nie zmuszał ich do tego wprawdzie ani język, ani pretensja emocjonalna dramatu, jak to jest u Przybyszewskiego: nie pomagał jednak także nieco zwietrzały humor I blask kwestii, zbyt perliście zamierzonych. A przecież Sawicka i Stelmaszczyk umiejętnie i z wdziękiem weszli w te kwestie, czyniąc z nich zachowania. Zagrali bardzo ważną prawdę psychologiczną: gdy idzie o miłość, młodość jest zawsze, jakby z natury rzeczy, anachroniczna, cokolwiek sobie młodzi nagadają o miłości są w swoim prawie, bo nie musi się to wcale liczyć z tym, co się okaże. Później jest już inaczej. Patrz (i słuchaj - Przybyszewski. Słuchaj, aby nie powtórzyć: nie daj, by fatum tuczyło się twoim gadaniem.

Gdyby reżyserzy obu dramatów nie odkryli, każdy na swój sposób i stosownie do okoliczności, takiej lingwistycznej opcji (kiedy wolno, a kiedy nie wolno w miłości ulec pokusie gadania), sąsiedztwo Przybyszewskiego-Niccodemi pozostawałoby tylko bezmyślnym przypadkiem, Nie należy przesadzać z upatrywaniem w tym pocieszenia. Odkrycie dokonało się poza teatrem telewizyjnym (i poza Teatrem TV)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji