Krótka noc
Najlepszy jest program. Jeżeli ktoś czyta programy teatralnych przedstawień dowiedzieć się może z niego wiele. O Terleckim, niewątpliwie jednym z najciekawszych i najlepszych pisarzy; o jego penetrowaniu naszej przeszłości, tropieniu nie tylko faktów, ale mechanizmów, w upartym przekonaniu, że historia lubi się powtarzać. Należy więc wyciągać z niej wnioski, ku nauce i przestrodze. Wszystko, co napisali w programie mądrzy ludzie: J.P.Gawlik, Leszek Bugajski i Stefan Bratkowski jest słuszne i rozumne. Tyle, że z przedstawieniem niewiele ma wspólnego.
"Krótka noc", jak sam tytuł wskazuje, jest opowieścią o jednej nocy. Od wieczora do świtu dokonane tu zostaje morderstwo polityczne. Dramat rozgrywa się w zajeździe niejakiego pana Millera. Tylko dwie, króciutkie zresztą sceny dzieją się w jakiejś szopie, w lesie za miasteczkiem.
Błędy przedstawienia widać od momentu podniesienia się kurtyny. Zajazd, schody w górę, do pokoi. Po bokach trzy pokoje hotelowe: Bobrowskiego, Krasickiego i Podróżnego, czyli wtyczki ochrany. Centralnie, na proscenium wielkiej sceny wielka dziura. To właśnie owa szopa - miejsce pierwszej i ostatniej sceny. Dekoracja jest symultaniczna, a więc wszystkie owe spiski, knowania, rozmowy, które powinny być tajemne lub przynajmniej intymne są albo słabo słyszalne, albo ?wywrzaskiwane przez aktorów nad tą dziurą na cały zajazd, który - jak wiadomo - roi się od gości . Nie neutralnych, a mocno zaangażowanych w spisku.
Reżyser albo nie zrozumiał tej - prostej przecież sztuki, albo nie umiał sobie poradzić ani z rozwiązaniami sytuacyjnymi, ani z wyznaczeniem aktorom tematów ról, zadań postaci. Czytelnie przez Terleckiego napisanych. Toczą się więc na scenie lekkie, banalne, kawiarniane rozmowy, atmosfera taka bardziej z Bałuekiego. Komuś, kto nie zna sztuki, trudno się zorientować o co właściwie chodzi, wszystko to grane jest bowiem grubą krechą, rubasznie i rodzajowo. Grany jest zresztą tylko tekst, wprost, bez cienia podtekstu, czy próby rozegrania intrygi. I to raczej wypowiadany niż grany, a jak grany, to źle. Przykład: Bobrowski ma 22 lata. Jest prawie ślepy. A więc Janusz Łagodziński chodzi przygarbiony, w okularkach i udaje starego, nudnego belfra. Dlaczego wszyscy się sprzysięgli, aby go zabić - nie wiadomo. Taki nieszkodliwy safanduła.
Przedstawienie jest więcej niż niedobre. Jest głupie i nieudolne. Na festiwal nie nadaje się. Z pewnością.