Artykuły

Moralność i polityka

"Wilki" ostatnia premiera Teatru Polskiego to sztuka napisana w roku 1898, rozpoczynająca cykl Teatru Rewolucji, złożony z oś­miu dramatów, w których ich autor - Romain Rolland (laureat Nobla z 1916 roku) chciał ukazać "Iliadę narodu fran­cuskiego".

Jest rok 1793, a więc okres Rewolucji Francuskiej. Trwa oblężenie niemieckiej Mogun­cji, sprzyjającej Republice bronionej więc przez garni­zon "trójkolorowych". Rzecz rozrywa się w komendantu­rze miasta, w gronie dowód­ców wojskowych. Sens sztuki można ująć w kilku sceptycz­nych raczej pytaniach. Cóż znaczy jednostka, gdy w grę wchodzi interes rewolucji, ojczyzny? Cóż warte są ideały o które się walczy, jeśli cel do raźny tak łatwo je przesła­nia? Cóż warta jest moralność i jej dylematy, gdy grozi rozłam wewnętrzny? Cóż warta sprawiedliwość, gdy odważny i zwycięski Verrat może ła­mać prawo w majestacie ojcfzyzny i rewolucji, które są na ustach tego demagoga, ongiś rzeźnika, a obecnie komendanta, zaślepionego nienawiś­cią klasowa, zaczadzonego siłą, którą Historia dała mu w ręce.

Zarówno były członek Aka­demii, obecnie również jeden z komendantów Moguncji - Teulier (Józef Jachowicz), usiłujący dociec prawdy i sprawiedliwości, jak i jego antagonista Verrat (Aleksander Błaszyk), nie mają dylematów moralnych. Dla Teuliera walka o prawdę jest czymś oczywistym. Z kolei Verratem kieruje jedynie chęć zemsty, wściekła nienawiść, które pchają go do czynów nikczemnych. W tym miejscu mała dygresja: Carl Schmidt, dyspozycyjny filozof III Rzeszy, stworzył "naukowe" podstawy koncepcji politycznego totalitaryzmu opartej na formule "swój - wróg", przy czym nie tyle szło tam o wroga prywatnego, ale o "wrogość socjologiczną" wymierzona we wroga kolektywmego. Otóż dla Verrata arystokrata w służbie idei Re­wolucji czyli d'Oyren (Wie­sław Zwoliński) jest właśnie przedstawicielem wroga kolektywnego - arystokracji. Jest pewnie tym, kim dla narodo­wych socjalistów byli artysta i naukowiec, a więc obcymi, skłonnymi do zdrady, bo przedkładającymi ponad zwycięs­two - prawdę i piękno.

Prawdziwy dramat przeży­wa jedynie Quesnel - komi­sarz Konwentu (Włodzimierz Kłopocki). Tylko on musi dokonywać wyboru stając w obliczu sprzeczności między moralnościa a polityką, Ale polityka nie zawsze może być moralna, o tym przekonuje nas Historia. Quesnel musi zatem postąpić tak jak postąpi: przyjąć łajdactwo Verrata za rewolucyjna czujność. I pozostaje mu już tylko przygnębiające usprawiedliwienie: "ku chwale ojczyzny". "Wilki" są więc także sztuką o nieprze­zwyciężonym konflikcie mię­dzy polityką a moralnością, które są jak ogień i woda.

Rolland w tej sztuce opowiada się za absolutyzmem moralnym. Stąd zdaje się mówić ustami Teuliera, że praw­da jest po stronie rozumu. A gdzie tam sprawiedliwość i praworządność. Gdzie zaś sa­me emocje tam brak myśli. A gdy rozum śpi, budzą się upiory. Czy więc można budować - zdają się pytać z sar­kazmem realizatorzy - zbiorowy sukces, zbiorową pomyślność łamiąc prawa jednost­ki? Na demagogii i emocjach na moralnymi relatywizmie, na braku poszanowania praw jednostki na sprzeniewierzeniu się idei, której się służy, można opierać jedynie doraźne sukcesy. Ale cena tego bywa zwykle wysoka, preceden­sy rodzą bowiem trwałe de­formacje.

Poznańskiemu spektaklowi nie można odmówić aktual­nych treści. Ale szukanie w nim bezpośrednich aluzji do naszej współczesności byłoby czynnością jałową. "Wilki" maja zresztą swą wartość uniwersalną. Pasują zwłaszcza do okresów przełomu. Przy­kład? Jerzy Kossak pisał w 1957 reku, na łamach "Po prostu", o jednym z ówczesnych prominentnych działaczy politycznych: "Stawiając interes państwa ponad normami społecznymi i moralnymi" opowiadając się za "kul­tem, wodzów i autorytetów", stanowi on "niezależnie od tego czy jest fanatykiem, czy zaczadzonym ideami biotem, czy tylko karierowiczem, nad gorliwcem - oparcie dla antyludowych rządów mocnej ręki". Przecież to niemal jak ulał pasuje do Verrata ze sztuki Hollanda.

"Wilki" w Teatrze Polskim me budzą wszakże mego entuzjazmu. Jest wprawdzie w tym spektaklu publicystyczna pasja, ale brak prawdziwej sztuki. Jest zręczna intryga, ale akcja statyczna, postaci ledwie naszkicowane, rezonujące, a dramaturgia szczątkowa. W sam raz starcza jej na jeden akt, a nie widowisko półtoragodzinne. Stanowczo zbyt długo trwa sama ekspo­zycja dramatu. I dopiero ostatnia część (po przerwie) ma swoją siłę i wymowę. Dobrego zatem teatru, dobrego ak­torstwa, dobrego dramatu jest na pół godziny. Dobrze cho­ciaż, że na końcowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji