Artykuły

Rzeczy poważne i rzeczy lekkie

Przed pół wiekiem mówiło się o kinie, że jest surogatem teatru. Lamentowano również, iż odbiera teatrowi widzów. Życie nie potwierdziło tych lamentów. Kino nie tylko nie odbiera teatrowi publiczności, ale na pewno przyczynia się do zainteresowania sztuką teatralną, rozbudza bowiem chęć smakowania improwizowanego, niepowtarzalnego, laboratoryjnego przeżycia, jakiego dostarcza scena oraz znajdujący się na niej aktorzy. Przedstawienie teatralne nigdy nie jest tym samym przedstawieniem z premiery, z dnia wczorajszego i ostatniego.

Telewizja daje jeszcze inne możliwości pokazania teatralnego widowiska. Można je uzupełniać wstawkami filmowymi, powiększając jego powierzchnię optyczną i czasową, można potęgować nastrój przy pomocy dokrętek, z pleneru i z historii.

Zdawałoby się, iż dysponowanie tak wszechstronną techniką pozwala tym lepiej zrealizować zamysł i stworzyć klimat bardziej adekwatny do adaptowanego literackiego dzieła. Lecz "Kolumbowie" Bratnego w telewizyjnej adaptacji A. Hanuszkiewicza z tych właśnie względów - mimo ambitności zamierzenia - nasuwają pewne zastrzeżenia. Reżyser w pełni wykorzystał możliwości tkwiące w telewizji rzucił na ekran autentyczne filmy z okresu Powstania i wojny, a jednak nie było nastroju. Mimo świetnej aktorskiej obsady - w której wyróżniali się: S. Lutkiewicz, M. Dmochowski, T. Janczar, St. Mikulski, T. Koronkiewicz, E. Wawrzoń - i świetnej aktorskiej gry. Może jednemu tylko Mikulskiemu udało się stworzyć sylwetkę pełną autentycznego ciepła i przekonania wewnętrznego.

Przemieszanie gatunków, a więc filmowych kronik z okresu wojny z grą aktorów miało - jak się domyślany - na celu nadanie sztuce bardziej monumentalnego charakteru i pełniejsze uwypuklenie idei dzieła w warunkach telewizyjnych. Dla uplastycznienia swej wizji Hanuszkiewicz zdecydował się więc na filmowy epos skrzyżowany ze sztuką kameralną, co jest zabiegiem nowoczesnym i stosowane bywa również na teatralnej autentycznej scenie. 14. jednak chwilami mieliśmy wrażenie, iż reżyser sztukuje nastrój kronikami i dokrętkami, jakby się obawiał, że w telewizyjnych warunkach nie stworzy go wyłącznie gra aktorów.

Dyskusyjna jest chyba również sprawa samej adaptacji i jej ostatecznego tonu. Niby poszczególne racje zostały słusznie wyważone, niby zgadzały się ze współczesnymi w tej sprawie ustaleniami, niby zachowano proporcje, a jednak nie udało się stworzyć syntezy. Próba Hanuszkiewicza ambitna i godna pochwały pozostawia więc niedosyt, jest w niej jakaś połowiczność, ale może jest on usprawiedliwiony w myśl tego, co sam stwierdził w telewizyjnej przedmowie: pełnych syntez można dokonywać wówczas, gdy sprawa całkowicie spopieleje...

I jeszcze jedno na marginesie telewizyjnych "Kolumbów": w widowisku wspomniano o kobietach pędzonych przez hitlerowców przed czołgami. Ten autentyczny, epizod z walk na Woli został wówczas przez powstańczego operatora utrwalony na taśmie filmowej. Po wojnie rolki znalazły się i na Zachodzie, wzbogacając... tamtejsze filmy dokumentalne. Pisał już o tym W. Górnicki w Życiu Literackim. Wydaje się, że te archiwalne filmy należy odzyskać, bo przecież chyba i u nas powstanie wreszcie film dokumentalny o Powstaniu Warszawskim.

A teraz skok w teraźniejszość i to bardzo lekką: szósty festiwal piosenki w Sopocie jak zawsze budzi ogromne zainteresowanie i gromadzi przed szklanym ekranem publiczność prawie tak liczną, jak w ubiegłym roku kpt. Kloss. W "dniu międzynarodowym" festiwalu wystąpili reprezentanci 25 krajów, z których szczególnie się podobali Lili Ivanova z Bułgarii, Austriak Rudolf Schmidtberger, Greczynka Angelia Zilia (śpiewająca świetną piosenkę opartą na motywach ludowych), René Claude z Kanady, Rachel z Francji, no i przede wszystkim reprezentantka Polski - Irena Santor. Ponieważ festiwalowy koncert inauguracyjny transmitowały telewizje ZSRR, Rumunii i Bułgarii oraz radiofonie Jugosławii i Finlandii wprowadzono... konferansjerkę w języku francuskim. Z panem Kydryńskim zapowiadała artystka włoskiej telewizji p. Renata Mauro, zwierzając się uprzednio dziennikarzom, iż zamierza również w przyszłym roku prowadzić konferansjerkę na festiwalu w Sopocie. Nie wiemy kto "wymyślił" p. Renatę (u nas bowiem sprawy kadrowe rozwiązuje się często systemem "wymyślania" człowieka, a nie stawiania właściwego człowieka na właściwym miejscu), wydaje się jednak, że p. Kydryński i p. Mauro wprowadzili zbyt intymny ton. Pani Renata rozkosznie chichotała, a p. Kydryński był wyraźnie zachwycony, co chwilami przypominało imieniny u cioci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji