Zawód: wrażliwiec
Kaczmarski schodzi w głąb rewolucji. Latem tego roku w powieści "Autoportret z kanalią" publicznie zlustrował własny życiorys opozycyjny, w którym młode wilki i obława zamieniały się rolami w notorycznie zabałaganionym kraju. Jesienią - jako librecista blues-opery "Kuglarze i wisielcy", opartej na "Człowieku śmiechu" Wiktora Hugo - pyta o koszty przepoczwarzania się rewolucjonisty w tzw. osobę publiczną.
Rusztowanie dramatyczne śpiewogry jest nieco przyciężkie - Kaczmarski za pomocą sprawnie zrymowanych songów łączy ogniwa zeszłowiecznej fabuły w rodzaju "Królewny Śnieżki", opowiadającej o dziecku z arystokracji, które nie znając swego pochodzenia, zarabiało na chleb jako kuglarz rozweselający gawiedź. Songi nicują problem tożsamości prostego człowieka zgniatanego przez tryby historii, który stając się osobą publiczną traci dotychczasową otulinę życiową - nadają się więc raczej do melodeklamacji przy gitarze w klubie studenckim niż do zespołowego odśpiewania przez leciwy i nieruchawy chór. W rezultacie "Człowiek śmiechu" wypada na scenie jak skrzyżowanie "Metra" z poezją Herberta.
Myśl za to - na czasie. Wrażliwiec-artysta ma okazję zażyć dwa narkotyki, jakie napędzają życie społeczne. Gawiedź odurza się łóżkowymi sprośnościami, gorzałką i tanimi kuglarskimi sztuczkami. Na drugim biegunie elita - z urodzenia lub z przypisania do dworskich pokoi - narkotyzuje się władzą albo bodaj ocieraniem o nią. Najtrudniej Człowiekowi Śmiechu, którego chce zaanektować jedna i druga grupa, podczas gdy on rozumie, iż nie należy do żadnej.
W ten sposób Kaczmarski przepowiada sam sobie i kilku duchowo spokrewnionym artystom, którzy dziś mają przyjaciół jednocześnie na szczytach władzy i w zżeranych bezrobociem miasteczkach na prowincji, że ich miejsce wrażliwca-zawodowca jest pośrodku albo po prostu z boku. Wrażliwiec nie musi już agitować, objaśniać świata ani wykładać masom, co znaczy "linia związku" czy "wartości chrześcijańskie". Wrażliwiec powinien uwierzyć, że jest interesujący sam w sobie i to powinno publiczności wystarczyć. Jeżeli ten wniosek zrymował właśnie Kaczmarski, to pięć lat po rewolucyjnym przełomie brzmi on wyjątkowo dobitnie.