Artykuły

Opera, paszcza i szkarady

Niejeden z widzów lubi od czasu do czasu obejrzeć coś z gatunku "płaszcza i szpady". Dla nich to właśnie Jacek Ka­czmarski z Jerzym Satanows­kim napisali operę "paszcza i szkarady". Paszczę rozdartą od ucha do ucha ma na scenie londyńskie monstrum, a od szkarad (moralnych!) roi się zarówno w burdelu jak i w pałacu królewskim.

W świetle pobłyskujących latarni piętrzy się piramida drewnianych schodów, pomo­stów i galeryjek, sugestywnie oddając cias­notę londyńskich zaułków. Scena Nowego raz jest karczmą - miejscem schadzek, in­nym razem - ulicą czy placem. Czasem też staje się salą królewskiego pałacu. A rzecz cała rozgrywa się na początku XVIII stule­cia za panowania Anny Stuart. Oglądamy ubrane w historyczny kostium widowisko muzyczne, zachowujące melodramatyczno-operowy sztafaż epoki, jak również ro­mantyczne zgoła upodobania do kontra­stów. Stąd parodia miesza się z kiczem, blues z charlestonem, motłoch z lordami, a pokraki z gladiatorami. A wszystko to okraszone zostało współczesnymi rytmami (nie tylko bluesowymi), songami, balladami czy kupletami.

Blues-opera to zresztą całkowicie umow­ne określenie, które zaproponowali realizatorzy. Krzyżują się w niej bowiem różne konwencje teatralne i style muzyczne. Nie­wątpliwie część I widowiska (a są aż III części), najbardziej dynamiczna i swawo­lna, kojarzyć się może momentami - po­przez aluzje - z "Operą za trzy grosze" czy nawet "Kabaretem". A apoteoza patrio­tyzmu i "ciupciania" w rubasznym wyda­niu dziwek i marynarzy to najlepszy nu­mer wokalny tej blues-opery. Jest wpraw­dzie jeszcze kilka perełek muzyczno-tekstowych (w wykonaniu kuglarza czy skazań­ca lub dworaków królowej Anny), ale to za mało, by obdzielić tym trzyaktowe wido­wisko, które gdzieś w połowie wyraźnie "siada", traci tempo, staje się zbyt statycz­ne, zbyt "operowe" i melodramatyczne.

Publiczność może się też poczuć nieco zawiedziona, bo i owo monstrum choć z potwornie rozciętą gębą, to przecież dziw­nie jakoś sentymentalne. Cały zresztą wą­tek "pięknej i bestii" jest aż nazbyt melodramatyczny, bo w dodatku piękna jest ślepa. I dlatego też kocha potwora, ale co to za sztuka, skoro go nie widzi. W każdym razie Małgorzata Mielcarek jest jako Dea piękna niczym obrazek, a przy tym tak sugestywna, że aż mimo woli człek żałuje, że ,,Korvity" w tamtych czasach nie było. Pewnie też dlatego ów monster, a więc tytułowy "Człowiek śmiechu" z powieści Hugo (z której czerpał Kaczmarski), czuje w finale potworne wyrzuty sumienia, więc przebija się sztyletem.

Ale nie będę ja Państwu zdradzał fabuły. Powiem tylko, że jak na romantyczną opo­wieść przystało, jest tu nie tylko melodra­matyczny wątek, ale i kapka operowej gro­zy, szczypta niesamowitości, odrobina perwersji (bo księżna leci na potwora), a także trochę makabry i kiczu. Świat jawi się jako zło i niesprawiedliwość, bo wszystkim rządzi kiesa i przebiegła władza. A do tego intrygi i bida aż piszczy. Nic tylko się uchlać.

Moralistami w tej Sodomie są jeno artyści, wisielcy i monstra. To oni osądzają świat zgrabnymi sentencjami, które wkła­da im w usta Pierwszy Bard Opozycji w czasach PRL-u, a teraz zręczny Hugo(nota).

Blues-operę w Nowym ogląda się i słucha bez większych emocji i bez zaangażowania, ale przecież nie bez zainteresowania i przy­jemności dla oczu i uszu, bo w końcu reżyser Krzysztof Zalewski to także fachman pierwszej klasy. A wśród wykonawców szczególnie podobać się mogą: Bożena Bo­rowska jako podstępna królowa Anna - paskudna, karłowata ropucha. Mariusz Sa­biniewicz - garbata kreatura do specjal­nych poruczeń i Mariusz Puchalski - kug­larz z sarkazmem oceniający świat. No i dziewczyny z Akademii Muzycznej - w rolach ladacznic wdzięczne niczym aniołki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji