Artykuły

Do galerii nieudanych portretów

"Portret" w reż. Davida Pountneya w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Portrety dobrze prezentują się w salonach i galeriach. Gorzej na scenie. Pamiętam bardzo nieudaną realizację "Portretu" Sławomira Mrożka w Teatrze Nowym. Do kolekcji nieudanych dołączę również "Portret" Mieczysława Wajnberga w Teatrze Wielkim.

(...)

Danuta Gwizdalanka, monografistka kompozytora twierdzi, że był - obok Andrzeja Panufnika i Aleksandra Tansmana - był jednym z nielicznych polskich kompozytorów żyjących poza krajem, który był w stanie zainteresować swoją muzyką wielkich wykonawców.

W Polsce o Wajnbergu zrobiło się głośno niedawno za sprawa Gabriela Chmury, który wspólnie z Davidem Pountney'em zrealizował w Operze Narodowej w Warszawie "Pasażerkę" (2010), a w Teatrze Wielkim wykonał VIII Symfonię "Kwiaty polskie" (2012). Nie dziwi więc, że na afiszu poznańskiej opery pojawiła się opera "Portret" i inscenizacji Davida Pountney'a. Tym razem kierownictwo muzyczne objął Tadeusz Kozłowski.

Premiera "Portretu" Mieczysława Wajnberga odbyła się w 1983 roku w Brnie. Kompozytor sięgnął po opowiadanie Mikołaja Gogola. Dostrzegł w nim pewien uniwersalny rys, który się nie zmienia. Bohaterem jest malarz Czartkow, który klepie biedę. Jego mistrz przestrzega go przed łatwą sławą, ale młody artysta musi płacić rachunki. Za kopiejkę kupuje dziwny portret, który w dziwny sposób przyniesie mu pieniądze, kiedy w domu zjawi się właściciel mieszkania z policjantem, by go wyrzucićOdtąd wszystko się zmienia. Wykorzystując pieniądze i koneksje, staje się sławny i modny. Gogol napisał opowiadanie o wolności artysty, o granicach, których nie opłaca się przekraczać, bo zwykle kończą się tragicznie Wajnberg, polski Żyd mieszkający całe dorosłe życie w Związku Radzieckim doskonale zdawał sobie sprawę z nieprzekraczalności tych granic, ale znał też cenę, jaką się za taką wolność i niezależność płaci.

Pierwsza część spektaklu rozgrywa się w konwencji satyry politycznej w stylistyce lat 30. w Rosji. Druga - tragiczna - w sterylnej przestrzeni przypominającej galerię lub szpital psychiatryczny. W pierwszej razi tradycyjna konwencja operowa, druga odrzuca banalną nowoczesnością, szczególnie sceny, kiedy Psyche (postać niemej kobiety przewijająca w różnych momentach przez cała operę) zagląda okiem kamery do gardła Czartkowa, gdy ten po zażyciu tabletek umiera.

Nie robią na mnie wrażenia realistyczne portrety Stalina, którym zapalają się ledowe światełka w oczach niczym Matce Boskiej z licheńskiego targowiska.

(...)

Kiedy w miniony piątek słuchałem "Portretu" ogarniało mnie znużenie. Męczyło mnie natręctwo różnych melodyjek, sygnalizowanych ledwie, urywanych, nachalne odniesienia do muzyki Szostakowicza. Podziwiałem śpiewaków za zaangażowanie (zwłaszcza w rolach drugoplanowych). Niestety, trudno mi było zaakceptować Jacka Laszczkowskiego w roli malarza Czartkowa. Ani postaciowo, ani głosowo nie było to dobre wykonanie. Nie rozumiem, dlaczego ten utalentowany tenor zgadza się na partie dramatyczne, które są dla niego za ciężkie.

Po raz pierwszy w Teatrze Wielkim w Poznaniu spotkałem się z sytuacją, kiedy w dniu premiery do ukłonów nie wyszedł reżyser. Wstydził się? Czy potraktował poznańską operę jako przystanek a zarazem źródło tantiem za spektakl, który wcześniej zrealizował już w trzech innych operach ((Leeds, Liverpool, Nancy) niemalże w tej samej wersji - jak przyznaje w programie do spektaklu.

Całość w Polsce Głosie Wielkopolskim

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji