Artykuły

"Portret", czyli co łączy Stalina, Andy'ego Warhola i Damiena Hirsta

"Portret" w reż. Davida Pountneya w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.

Połączył ich reżyser, David Pountney, który w Teatrze Wielkim w Poznaniu zrealizował spektakl operowy o granicach wolności i niezależności artystycznej.

Z muzycznego punktu widzenia polska premiera "Portretu" była wydarzeniem ze względu na postać kompozytora, Mieczysława Weinberga (1919-1996), Polaka żydowskiego pochodzenia, który większość życia spędził w Związku Radzieckim. Znalazł się tam nie z ideowego wyboru, lecz z konieczności. Gdy wybuchła wojna, ewakuował się z Warszawy na wschód. Dostał się najpierw do Mińska, gdzie studiował w konserwatorium, następnie do Taszkientu, skąd ściągnął go do Moskwy sam Dymitr Szostakowicz, przejęty talentem młodego twórcy.

Rodzina Weinberga - rodzice i siostra, Estera, zginęli w 1943 roku w obozie w Trawnikach. Do końca życia miał poczucie niespłaconego długu wobec tych, którzy nie przeżyli Zagłady. "Jeśli uważam siebie za osobę wyróżnioną poprzez ocalenie życia, fakt ten daje mi swoiste przekonanie, że spłacenie długu jest niemożliwe, że nawet ciężka praca twórcza 24 godziny na dobę, przez cztery dni w tygodniu nie przybliży mnie ani o cal do tej spłaty" - uważał.

W głębi duszy pozostał Polakiem

Mieczysław Weinberg (oficjalnie Mojsiej Weinberg) należał do elity radzieckich kompozytorów - wszyscy oni mniej lub bardziej współpracowali z systemem, komponując serwilistyczne utwory, najczęściej okolicznościowe. Weinbergowi udało się zachować pewną niezależność - nigdy nie należał do partii, trzymał się z dala od stanowisk, w głębi duszy pozostał Polakiem. W 1946 roku padł ofiarą nagonki rozpętanej przez Stalina przeciwko artystom (literatom, kompozytorom) i Żydom. Jego muzykę uznano za przykład tzw. formalizmu, wytykano mu, że jest "zapadnikiem", przybłędą z Zachodu. Aresztowano go, jednak uszedł z życiem dzięki wstawiennictwu Szostakowicza. Był niezwykle płodnym kompozytorem: zostawił po sobie m.in. siedem oper, 22 symfonie, 17 kwartetów smyczkowych. Zmarł w zapomnieniu, teraz jednak jego twórczość zmartwychwstaje, m.in. dzięki wybitnemu angielskiemu reżyserowi Davidowi Pountneyowi. Jako dyrektor artystyczny Festiwalu w Bregenz doprowadził do światowej prapremiery opery o Auschwitz "Pasażerka" (1968), powstałej na podstawie wspomnieniowej powieści Zofii Posmysz. Inscenizację Pountneya obejrzeliśmy w 2010 roku na scenie Opery Narodowej w Warszawie - był to pierwszy Weinberg w Polsce. Grywa się też jego kameralistykę, zaś Polskie Wydawnictwo Muzyczne przygotowuje pierwsze w kraju wydanie nutowe jego muzyki. Nakładem Teatru Wielkiego w Poznaniu ukazała się właśnie biografia Weinberga pióra znakomitej muzykolożki Danuty Gwizdalanki.

Obraz sytuacji artystów w Związku Radzieckim

Trzyaktowy "Portret" (1980) na podstawie opowiadania Nikołaja Gogola to druga opera Weinberga na naszych scenach, pierwsze wystawienie w Polsce, ponownie pod kierunkiem Pountneya. Premiera jego inscenizacji odbyła się w Opera North w Leeds, następnie w Opera National de Lorraine w Nancy, po czym została sprowadzona do Poznania. Od strony muzycznej spektakl przygotował Tadeusz Kozłowski.

"Portret" można uznać nie tyle za autoportret Weinberga, ile za obraz sytuacji artystów w Związku Radzieckim, zmuszonych do wysługiwania się totalitarnej władzy - ze strachu lub dla wygodnego życia i zaszczytów. Bohaterem jest Czartkow, utalentowany malarz, klepiący biedę. Któregoś dnia za nędzne grosze kupuje obraz od handlarza dziełami sztuki. Obraz przynosi mu szczęście - na Czartkowa sypią się (dosłownie) pieniądze i zamówienia na wyidealizowane portrety od czołowych osobistości Petersburga. Malarz rezygnuje z własnych dążeń i tworzy już tylko dla blichtru. Pod koniec życia odkrywa, że zaprzedał talent i umiera w rozpaczy. Pountney znalazł dla tego tematu prostą, czytelną formę - tworzy ją dekoracja Dana Potry, pokryta drobnymi, barwnymi plamami, jak na obrazach kolorystów i abstrakcjonistów. Wszak Czartkow jest oryginalnym, utalentowanym malarzem. Rzecz dzieje się w fantasmagorycznym Petersburgu, ale ta umowna przestrzeń teatralna jest również metaforą życia wewnętrznego bohatera. W drugiej części spektaklu nie ma już tego kolorowego świata - ściany dekoracji są sterylnie białe, monumentalne, jak pałace nad Newą. Nad sceną wisi kilkanaście portretów Stalina. Już tylko to wypełnia duszę malarza Czartkowa.

W finale czaszka, jak z Hirsta

Dla Pountneya "Portret" stał się pretekstem do satyrycznego komentarza na temat tego, co to znaczy być artystą. W każdej epoce i kraju. Nie tylko w totalitarnym państwie, w dyktaturze, ale też w warunkach, w których sztuka poddana jest regułom rynku. W przedstawieniu jeden z klientów Czartkowa, Dostojnik (Rafał Korpik) wygląda jak Stalin i śpiewa "Nam niepotrzebni są geniusze, nam są potrzebni wiernopoddani". Monolog umierającego Czartkowa (Jacek Laszczkowski) kręci kamerą młoda dziewczyna, Psyche (Maria Marcinkiewicz-Górna) - na ekranie widzimy twarz Czartkowa w dużym zbliżeniu, jak na słynnym filmie "Blow job" Andy'ego Warhola. Laszczkowski nosi wystrzępioną białą perukę, z zaczesaną na bok grzywką. Do złudzenia przypomina Warhola, guru popkultury, autora seryjnych portretów gwiazd ze świata rozrywki. Wreszcie finał - kończy się muzyka, na scenie widać ostatni portret, ustawioną na postumencie czaszkę. To nie tylko symbol śmierci, ale wyraźna aluzja do najbardziej kontrowersyjnej pracy Damiena Hirsta "For the Love of God" - wysadzanej diamentami czaszki ludzkiej, wycenionej na 50 mln funtów. Anglik Hirst to świetny przykład artysty uważanego za hochsztaplera, który zręcznie wykorzystujące snobizm bogaczy.

Poznański "Portret" sprawnie poprowadził dyrygent Tadeusz Kozłowski. Wśród solistów wyróżnił się jako Nikita, służący Czartkowa, młody baryton Michał Partyka - nie tylko mocny, dobrze brzmiący głos, ale także swoboda bycia na scenie. Podobnie ukraiński baryton Stanisław Kuflyuk obsadzony w kilku rolach osób, mających fatalny wpływ na los malarza. Jacek Laszczkowski (Czartkow, tenor) jak zwykle był dobry aktorsko - jego głos ma swoich zwolenników i przeciwników, nie każdemu odpowiada barwa jego głosu, rozciągnięta wibracja i emisja, osadzona jakby głęboko w gardle.

Należy się cieszyć z docenienia Weinberga w Polsce, bo to znakomita muzyka, kompozytor wprawdzie nie progresywny, ale oryginalny, ze świetnym warsztatem orkiestrowym. Sprawnie i pomysłowo posługiwał się różnymi formami i konwencjami muzycznymi w budowaniu dramaturgii, miał też duża wrażliwość na kolorystykę instrumentów i głosów wokalnych, które pomysłowo ze sobą splatał. Uważa się go za epigona Szostakowicza, co nie jest do końca prawdą - wypracował własny styl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji