Smutek Europy
"Smutek tropików" w reż. Pawła Świątka z Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie na VI Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Boska Komedia w Krakowie. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.
"Smutek tropików" Pawła Świątka pokazany na krakowskim festiwalu Boska Komedia jest ironiczną opowieścią o wypalonych młodych singlach.
Paweł Świątek błyskotliwą inscenizacją powieści Doroty Masłowskiej "Paw królowej" w Starym Teatrze rok temu zdobył tak mocną pozycję w swoim pokoleniu, jaką miał Grzegorz Jarzyna, wystawiając przed laty "Bzika tropikalnego". Zobacz galerię zdjęć
Z kolei "Mitologie" wyreżyserowane przez Świątka we wrocławskim Polskim inspirowane były dziełem Rolanda Barthes'a i opisywały współczesność z perspektywy nowej świeckiej religii opartej na kulcie pięknego ciała. Spektakl łączący sarkastycznie elementy pokazu mody i ceremonii pogrzebowej otworzył młodego reżysera na klasyczne dzieła antropologiczne i pokazywał śmierć naszej cywilizacji.
Nowa premiera krakowskiego festiwalu Boska Komedia i Łaźni Nowej idzie tym tropem. Za punkt wyjścia przyjęła "Smutek tropików" Claude'a Levi-Straussa, konfrontujący Europę z kulturami pierwotnymi. Dobry, ironiczny tekst Mateusza Pakuły zdradza lekkie podobieństwa do stylu Doroty Masłowskiej, co pozwala wydobyć zarówno śmieszność, jak i brak samoświadomości młodych ludzi.
Próbują żyć, jakby byli bohaterami filmów podróżniczych w kanałach tematycznych, które ilustruje muzyka Jean-Michel Jarre'a. Hymnem ich naiwności jest komercyjna utopia "We Are The World" Jacksona. Chcą zastąpić poczucie wewnętrznej pustki egzotycznymi doświadczeniami z podróży do niedostępnych jeszcze niedawno miejsc.
Dziś wypełnionych stadami ogłupiałych singli, którzy żyjąc pozorem ekstremalnych przygód, współtworzą globalny cyrk konsumeryzmu. Świętością w nim i gadżetem godnym pożądania jest zapalniczka z Wietnamu - z miejsc, gdzie wyprzedaje się martyrologiczną legendę o tysiącach ofiar śmiercionośnego napalmu. Apokalipsa dzieci Amerykanów, którzy walczyli z Wietkongiem, polega na tym, że nie mają po co żyć.
Godny politowania jest młody miłośnik przyrody. Uciekając przed cywilizacją, zajął się kanadyjskimi niedźwiedziami, które schrupały go i strawiły co do kosteczki. W błysku chwili oglądamy okrucieństwo świata przysłonięte normami cywilizacji fundującej życie wygodne i bezpieczne. Jednak bezwartościowe.
Mateusz Pakuła, idąc tropem Levi-Straussa, przypomina brazylijskich Indian, którzy wiodą życie proste, ale szczęśliwe, wolne od chorych ambicji i sztucznie wykreowanych potrzeb. Tam nie ma miejsca na młodego Supermana z amerykańską flagą zawiązaną na szyi, który pręży muskuły w spektaklu Pawła Świątka, bo Indianie nie potrzebują w swoim świecie żadnych bohaterów ani cudownych interwencji. Ich życie jest pełne harmonii.
Reżyser poprowadził grę aktorów, tak jak w "Pawiu królowej". Świetna Małgorzata Gorol, Marek Hucz, Martyna Krzysztofik, Zuzanna Skolias, Łukasz Stawarczyk, Rafał Szumera tworzą pulsującą rytmem masę ogłupioną komiksami i kreskówkami. Dobra zabawa jest pozorem podszytym przemocą i gwałtem, objawiającym się w dzikiej seksualności.
Obrazuje to również scenografia Marcina Chlandy: bohaterowie Świątka zostali wrzuceni na wielką płytę grilla, nad którą dyndają łańcuchy zakończone hakami. Oglądamy żywe ludzkie mięso, które przeminie bezmyślnie i bezrefleksyjnie. Futurystyczny finał jest projekcją sztucznej szczęśliwości, którą zapewnić ludzkości może tylko kastracja seksualnego popędu.