Artykuły

Bez olśnienia

"Nastazja Filipowna" w reż. Andrzeja Domalika w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

Sięgająca do pomysłu Andrzeja Wajdy inscenizacja "Nastasji Filipownej" w Teatrze Ateneum, wydaje się nie do końca wykorzystywać możliwości interpretacyjne tkwiące w tekście Fiodora Dostojewskiego. Niedosyt pozostawia zarówno adaptacja Andrzeja Domalika, w której dyscyplina myśli jest aż nazbyt przewidywalna, jak i nie do końca wiarygodne psychologicznie postaci dwóch protagonistów. W rezultacie na małej Scenie 61 oglądamy niewiele ponad godzinne widowisko toczące się w niezbyt rozgorączkowanym i mało zdyszanym rytmie, pozbawione silniej rozedrganych emocji i sugestywnych obrazów wychodzących poza realizacyjną poprawność. I choć spektakl ogląda się bez znużenia, to nie zapada nam w pamięci na dłużej.

Domalik, korzystając z pomysłu Wajdy siłą rzeczy musiał skupić się na kwestiach moralnych i zaślepieniu ideologią, w swojej adaptacji nie ucieka również od pokazania próby przemiany duchowej i poszukiwań religijnych bohaterów. Aktorsko zdecydowanie ciekawiej prezentuje się rola zagubionego Myszkina w interpretacji Grzegorza Damięckiego. Oglądamy człowieka, który swoją niedojrzałością, nadwrażliwością, niekiedy wręcz bezsilnością, a także nieumiejętnością dostosowywania się do określonych sytuacji prowokuje Rogożyna (nie do końca udana rola Marcina Dorocińskiego, niepotrzebnie inkrustowana onomatopeistycznymi, czysto zewnętrznymi, znakami) do nieoczekiwanych zachowań, wynurzeń i zwierzeń, podszytych szyderstwem i agresją. Myszkin pełen złych przeczuć, lęków, dręczących go sennych koszmarów, lgnąc do drugiego człowieka zawsze oczekiwał od niego empatii, wsparcia i miłości. Każda "nieakceptacja" czy próba odrzucenia rozwija w nim coraz większe poczucie zagrożenia. I to wszystko bardzo sugestywnie pokazuje na scenie Damięcki, również jeśli chodzi o kwestie związane z przestrzeganiem czystości wartości chrześcijańskich i rycerskich, w zdemoralizowanej rzeczywistości zdeterminowanej brakiem skrupułów i hipokryzją. Aktor od momentu pojawienia się na scenie, już samym wyrazem twarzy, na którym maluje się dziecięca ufność, znakomicie oddaje charakter sytuacji w jakiej się znalazł; równie przekonujący jest wtedy, kiedy stara się brać na siebie odpowiedzialność za cierpienia i zbrodnie innych. Warto byłoby zobaczyć, jak wyglądałaby ta rola, gdyby Damięcki miał bardziej wyczulonego na kontakt z partnerem aktora. Niestety w tej próbie ognia Rogożyn Dorocińskiego zdaje się nie zawsze być czujny na to, co niesie wspólnota bycia na scenie w tak kameralnym dramacie, opartym przede wszystkim na konwersacji będącej starciem dwóch różnych racji, idei i poglądów. Stąd też nie zawsze jest łatwo dociec skąd w Rogożynie tyle erotycznej pasji i tyle dążenia do demolowania swojego serca i mózgu; nie jest widzowi łatwo dać wiarę temu, w jaki sposób i jakimi środkami aktor eksponuje osobowość oddaną we władanie destrukcyjnej gorączce uczuć. W ten sposób charakter relacji Parfiena z Myszkinem nie wydobywa całej złożoności ich wzajemnego zbliżenia się, które następuje po zabiciu Nastasji Filipowny. Działający momentami jak w malignie bohaterowie, popadając w stany graniczące z histerią czy szaleństwem, nie zawsze są przejmujący na tyle, by ich chorobliwe paroksyzmy śledzić z zapartym tchem. Zupełnie też nie przekonuje użyta w spektaklu muzyka Tomasza Stańki z płyty Peyotl-Witkacy, która nie będąc ani ironicznym komentarzem ani dowcipnym kontrapunktem, staje się bardziej dysonansem wywołującym konsternację widzów. Generalnie zabrakło w spektaklu Domalika bardziej tajemniczych odniesień, które choć na chwilę przeniosłyby ponurą i mroczną rzeczywistość sceniczną w rejony bliższe metafizyki, a charaktery postaci pozbawiły zewnętrznej, ograniczonej do "przyruchów" i dziwnych dźwięków, pustej "bebechowatości". Stąd też i cała potęga słowa tkwiąca w twórczości autora "Biesów" nie wybrzmiewa tak jak powinna i nie zyskuje pełnych kreacji na miarę jego postaci. Nawet chwalony wcześniej Grzegorz Damięcki, niestety, daje się ponieść momentami skłonnościom prowadzącym go w kierunku zbyt oczywistych mielizn poczciwości. W rezultacie na scenie Ateneum oglądamy raczej tanie wzruszenia, bo nie podszyte trwogą. Ot, taka mało fortunna "duszoszczypatielnost".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji