Artykuły

Godzina ocalających łyków

Krakowski Salon Poezji. Wampiryczne wiersze Goethego, Mickiewicza, Baudelaire'a, Dantego, Przerwy-Tetmajera i Byrona, Miłosza oraz Przybory czytał Krzysztof Globisz. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Aby Krzysztof Globisz przetrwał ostatni niedzielny Salon Poezji, żeby w połowie godziny, gdy czytał wierszowane i prozatorskie opowiastki o wampirach, nie zbladł trupio i na amen nie zamilkł - Anna Dymna postawiła na stoliku przed Globiszem wielki, szklany puchar czerwonego płynu i karafkę z tym samym eliksirem życia, opisaną fachowo: Rh+. Żart?

A niby co innego? W końcu karnawał mamy, świat na głowie stanął, z chłopa król przez chwilę, z Cezara - Szwejk, maski, przebierańcy, cudowanie, udawanie, śmiechu góra, ludzie bawią się setnie, ludzie powinni się bawić. Więc puchar, karafka i osinowy kołek, co go Globisz obok pucharu położył - to żart oczywisty, żart, ale też trochę nie żart jednak. Bo ileż to od początku istnienia teatru ludzkość ułożyła bajań o potwornej cenie, jaką aktor płaci za chwile bycia - nie sobą? Hamlety i Makbety, Konrady i Kordiany, tysiące innych. Te z liter ulepione widma - jak wiele wyssały z grających, by się wieczorami ucieleśniać na scenach? Strach liczyć, ważyć, mierzyć. Cena bywa rzeczywiście nieludzka. I dokładnie dlatego na ostatnim Salonie najlepszy był - śmiech Globisza.

Nie śmiech, za dużo powiedziałem. To był uśmiech raczej. Cienki humor intonacji, taktowna ironia, dystans niewielki, lekka zabawa karnawałowa. Czytał wampiryczne kawałki Goethego i Mickiewicza, Baudelaire'a i Dantego, Przerwy-Tetmajera i Byrona, Miłosza oraz Przybory. Czytał i było tak, jakby przez całą godzinę falował nad jego głową transparent z napisem: "Oto przedstawiam wam istotę aktorstwa, którą od zawsze jest wystawianie tętnicy szyjnej na działanie kłów oraz ssania bezlitosnych postaci literackich".

Tak, Globisz lekko bawił siebie i nas, choć przecież czytane przezeń teksty - pomijając żart Przybory - nie dla kabaretów pisane były. Ale też - cóż innego miał czynić? Dziergać ciemności? Grozą pluć? Dajcie spokój! Wybrał uśmiechniętą lekkość - i to było świetne. Zwłaszcza chwila, kiedy na kanwie prozy Miłosza fachowo prezentował, jak osinowym kołkiem posługiwać się należy, by ssącą zjawę uspokoić na wieki wieków. Bawił siebie i nas, a w chwilach przerwy między swymi aktorskimi spotkaniami z wampirami ze słów, w chwilach, kiedy grający na saksofonie Wojciech Lichtański zabawiał się jazzem - uzupełniał ubytki w swoich żyłach. Na końcu Salonu szklany puchar był pusty, Globisz zaś - żywy. I nikt już nigdy nie powie, że napić się w kluczowych momentach jest rzeczą złą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji