Artykuły

Korekta twarzy

Trzy, cztery, pięć... jest i szósty, umieszczony w głębi, mniejszy od pozostałych. A zatem sześć monitorów video, duża konsoleta i jeszcze kilka kamer, których pracą steruje Piotr Lachmann. W tym gąszczu sprzętów stłoczonych na niewielkiej scenie pojawia się Jolanta Lothe. Pojawia się po wielekroć. Krąży na tle ekranów, z których każdy emituje obraz jej postaci, mówi jej głosem. Głosy i obrazy bywają tożsame, bywają odmienne. Trzy, cztery, pięć wizerunków jednej osoby w różnych makijażach, sytuacjach, stanach psychicznych.

Oczywiście: aktorka. Tytułowa Gwiazda z dość swobodnie adaptowanej sztuki Helmuta Kajzara. Kobieta opętana obsesją swojego aktorstwa, a może raczej taka, która daremnie próbuje się od tej obsesji uwolnić. Uciec od ról, teatralnych i życiowych, które grała kiedyś, które będzie grała, które teraz, tu, w teatrze gra. Nie ucieknie. Monitory nieustannie pracują, płynie migotliwy, dręczący strumień obrazów. Tak wyglądała stojąc pośród antycznych ruin w zielonej, łopoczącej na wietrze szacie. Taka była, gdy charakteryzator nakładał jej maskę sędziwej kobiety, a zatem - taka właśnie będzie na starość. A taka oto jest w tej chwili, gdy kamera czujnie śledzi jej ruchy i przekazuje na jeden z ekranów. Czy to wszystko tylko zdjęcia, odtwarzane z taśmy bądź przesyłane bezpośrednio na monitor? Czy to może projekcje świadomości rozpamiętującej przeszłość, badającej przyszłość, pilnie obserwującej teraźniejszość?

Słowa są właściwie zbędne, nie układają się zresztą w żaden spójny przewód myślowy. Dramat postaci jest dostatecznie czytelny w nieznośnym zwielokrotnieniu jej obecności na scenie. To postać zagubiona pośród własnych wcieleń, postać o rozchwianym poczuciu tożsamości.

Rozpaczliwie stara się dotrzeć do tego, co stanowi istotę jej osobowości, z proteuszowych form próbuje odczytać niezmienną treść, treść jednak sprawia wrażenie raz na zawsze zatrzaśniętej w formie, nierozdzielnej z nią, niezbadanej.

To twarz przeglądająca się w spękanym zwierciadle - każdy fragment oddaje jakąś część prawdy, ale fragmenty nie łączą się w żadną klarowną całość. Ta ostatnia pozostaje nieuchwytna, niedosiężna, wymyka się poznaniu. Może tak naprawdę w ogóle nie istnieje? - świadomość udręczona równie bezustannym, co bezowocnym wysiłkiem trwa w wiecznym niepokoju, pogrąża sie w zwątpieniu.

Właśnie wzniecić niepokój, zasiać zwątpienie - to wydaje sic celem spektaklu. Przepływ symultanicznych obrazów, któremu towarzyszą jeszcze działania sceniczne dekoncentruje widza. Nerwowo śledzi on to aktorkę, to jeden ekran, to znów inny. Tym samym ani przez chwilę nie może poddać się iluzji. Jedna iluzja zderza się z drugą, jedna drugą demaskuje.

Proces percepcji urasta do rangi tak wielkiego problemu, że wreszcie sam staje się przedmiotem uwagi. Myśl skupia się na tym, o czym nazbyt często zapominamy, o czym nie chcemy pamiętać. Przecież tylko tak, niedoskonale, fragmentarycznie, w odpryskach dociera do nas obraz świata, tylko tak dane jest nam widzieć samych siebie. Całość, poskładana ze szczątków jest jedynie intelektualną konstrukcją, mniej lub bardziej abstrakcyjną, niezbędną, ale skąd pewność, że prawdziwą? Taka pewność bywa niebezpieczna, ogranicza i tak ułomne możliwości poznania, prowadzi do uproszczeń. A uproszczony, zadufany we własną prawdziwość obraz świata zawiera w sobie już całkiem realną i bliską groźbę dla losów tych. którzy go stworzyli. Toteż przesłanie spektaklu warte jest namysłu, zwłaszcza dzisiaj, gdy rośnie zastęp nieomylnych, co widzą jasno, wiedzą lepiej, są bez reszty przekonani o własnej racji i pożałowania godnym obłędzie wszystkich pozostałych.

Za to właśnie przesłanie "video dram" LLT (Lothe Lachnann Theatre) wypada cenić. Znakomicie harmonizuje ono z eksperymentalną formułą, która stapia klasyczne przedstawienie teatralne z pokazem video. Może nawet - harmonizuje zbyt dobrze. Formuła jest w gruncie rzeczy istotą samego przesiania, toteż pojąwszy ją w ciągu pierwszego kwadransa, potem niewielu się można doczekać niespodzianek. Kolejne ekranowe wizje urzekają piękną symboliką (rozgniatany owoc granatu) bądź drażnią poczucie smaku (dziecięce buzie i malowane szminką na piersiach aktorki) ale raczej ilustrują i uzupełniają myśl przewodnią niż ją rozwijają. Trochę jak w przypadku dramatu z tezą, kiedy odczytawszy intencję autora traci się ciekawość dla rozwoju akcji.

Cóż, eksperymentatorzy często mają w sobie coś z doktrynerów. Pewnie muszą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji