Artykuły

Jest nas troje

"Wieczór Trzech Króli"pod opieką pedagogiczną Jerzego Stuhra w PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Można zdania Williama Szekspira publicznie wygłaszać, stojąc na głowie i nogami w żółtych łyżwach żonglując dwiema gołymi karlicami, z których jedna - Chinka - wydmuchuje z fioletowej dyni najświetniejsze utwory Louisa Armstronga, a druga - stara szamanka plemienia Apaczów - jajecznicę na świeżo narodzonych gepardziątkach w czaszce Yoricka pichci nad czarnym ogniem płonących piersi Naomi Campbell... Owszem, można tak. Nawet warto, bo forma czasem ocala.

Ze studentami aktorstwa Jerzy Stuhr stworzył oto świeży "Wieczór Trzech Króli" Szekspira. Świeży na zewnątrz. Świeży formalnie, fasadowo, świeży jak zaskakujący pomysł przechowywania mąki w futerale po harmonijce ustnej. Ten "Wieczór...", będąc aktorskim dyplomem, wpisuje się w szereg porównywalnie zaskakujących form teatralnych, w które dziś na scenach nadwiślańskich Szekspira na siłę się wciska ku chwale mody na nowoczesne odświeżanie klasyki. Nie ma co daleko szukać. Był "Makbet" irakijski w Narodowym Starym Teatrze? Był. A teraz w PWST jest Szekspir w fatałaszkach szesnastowiecznych romansowych figli dworskich.

Ja ruszę nózią, a ty rąsią, po czym ja dygnę nózią drugą, na co ty rąsią drugą elegancko nakreślisz w powietrzu kształt kwiatuszka lotosiku, mój ty listuniu czerwoniuniej różyczusi... Z grubsza właśnie tak świeżość inscenizacyjna Stuhra się prezentuje, tak Stuhra świat przedstawiony brzęczy przez dwie godziny i minut piętnaście. Szekspir - gra w salonowca, Szekspir - biała pończoszka, Szekspir - peruka, Szekspir - puder, Szekspir - konwenans, Szekspir - koronki, Szekspir - menuet, taniec nieprzytomnie sformalizowany.

Obrazek z Szekspirem i staniem na głowie nawiedził mnie, gdy u Stuhra student Piotr Rogucki, goły, ale w prześcieradłach, krokiem narciarza klasycznego, pomyka oto za kulisy, sunie niczym legendarny Józef Łuszczek, choć nie ma biegówek i kijków ani nawet podhalańskiej czapki zimowej... Moja wyobraźnia po prostu odpowiedziała na formę sceniczną, na wyobraźnię Stuhra.

Oczywiście, obrazki wykreowane przez twórcze moce rektora nie są tak szalone jak widoczek mój. Broń Boże! Nikt u Stuhra nie stoi na głowie. Ale jednak prawie wszyscy dreptają dziwacznie, niczym na pokazie tańców dworskich. Nie ma żółtych łyżew i żonglerki karlicami, ale i tak jeden student pląsa nie wiedzieć czemu tylko w jednej baletce, zaś student inny - ciągle zastyga w gestach godnych żeliwnych postaci, co zdobią secesyjne zegary kominkowe. Nie uświadczysz też u rektora ani niehumanitarnej jajecznicy na szczeniętach, ani czarnych płomieni. Jest za to doszczętnie wystygła mamałyga sceniczna, bezładna jakaś mieszanka foremek inscenizacyjnych, futerałów, fatałaszków okrutnie sztywnych. Jest przykre wrażenie obcowania z przedstawieniem ulepionym z wapna dawno ugaszonego, obcowania z planetą identycznych figurek gipsowych.

Tak, uciekają studenci w formę. Od fraz Szekspira czmychają w karnawałowe gesty nożne i ręczne, na twarze kładą nieprzeniknione maski min skrajnie sztucznych, gardłami osiągają intonacje tak odpustowe, jak drzewa cięte z bibuły. Czmychają, jakby chcieli zniknąć za futerałami, jakby chcieli nie być. Stylizowany na menueta kabarecik, gdzie się omszałego staruszka Szekspira czule, lecz protekcjonalnie po łysinie klepie? Czemu nie! Jakby tego było mało, Szekspirowska komedia z ciemnym dnem, ta jasna opowieść o wcale nie jasnej, bo pieprznej, na chętkach do zamiany strojów i płci opartej miłości - jest u Stuhra pokazana, a raczej: odgimnastykowana dwa razy! Najpierw "Wieczór Trzech Króli" odgimnastykowywują chłopcy, później zaś - dziewczęta. I tu właśnie tkwi ból zasadniczy.

Stuhrowi umknęło sedno szekspirowskiej komedii. Nie dostrzegł, że "Wieczór..." to nie menuetowe jajcarstwo. Przeoczył, że przebieranki, chwilowe zamiany płci, mają sens tylko wtedy, gdy pieprzny ten karnawał rozkręca się w świecie płci obojga. No i dla studentów rzecz fundamentalna. Rektor im nie powiedział, że "maski" mają u Szekspira moc nie ukrywania, lecz - odsłaniania. To są "maski rentgenowskie". One pokazują sedno, tłumaczą potężną mechanikę najciemniejszych sfer mózgu, gdzie pęcznieją kompleksy, pożądania, tęsknoty i najwstydliwsze marzenia o byciu kimś dokładnie innym.

Niestety zatem, możecie, studenci, "klepać" frazy Szekspira, przyjąwszy dowolną formę - od stania na głowie, po lot balonem nad Rysami. Obojętne. I nic nie warte. Jeśli bowiem słowa Szekspira nie wysuną się spod waszych skór wilgotnych, jeno wyczołgają się spod sztucznych, gipsowych skorup, w które żeście ku uciesze gawiedzi wleźli - wtedy nie będzie ani was, ani Szekspira. Będzie tylko martwota. Będzie seans skandującej, obcej wam recytacji. Dlatego też pytam: a gdzie wy? I wzmacniam pytanie: halo, jest tam kto?

Bywa, że forma ocala. Owszem. Ale gdy w grę wchodzi Szekspir, same fikuśne igraszki gimnastyczno-kostiumowe - nie ocalają. Wtedy pytanie: jest tam kto?, naprawdę brzmi: czy jest tam jakieś życie? "Wieczór..." Stuhra milczy w tej materii. Słychać tylko Roguckiego - on zostaje w pamięci, bo on nie zrezygnował z siebie na rzecz obcych mu futerałów aktorskich. Słychać jak jego Błazen mówi: "Wyglądacie pięknie jak na obrazku. Mam na myśli obrazek z podpisem: 'Jest nas troje': widać na nim dwa osły, a trzecim jest ten, kto im się przygląda". Zaiste, ma Rogucki rację. Oto "Wieczór..." Stuhra: na scenie część chłopięca i część dziewczęca, a na widowni - ja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji