Hrabina Stanisława Moniuszki w Operze Warszawskiej
Nie jest w tym chyba nic dziwnego, że wystawiane na naszych scenach opery polskie muszą nas szczególnie interesować. Cóż dopiero, gdy chodzi o Moniuszkę. "Hrabina" jest jednym z najlepszych jego dzieł. Wystawiona w Warszawie w r. 1860 pod dyrekcją kompozytora, jako trzecia po "Halce" i "Flisie" opera Moniuszki, wznowiona następnie w r. 1898 przez Emila Młynarskiego, utrzymała się "Hrabina", będąc obok "Flisa" ściśle "warszawską" operą, w repertuarze Teatru Wielkiego aż do 1929 roku.
Po wyzwoleniu grał "Hrabinę" najpierw Kraków (rok 1945), następnie Poznań (1946) i dopiero w r. 1951 Warszawa. Później wznowił ją Poznań (1953), w tymże roku wystawił Bytom, w następnym roku Wrocław, a obecnie ponownie wznawia "Hrabinę" Warszawa. Nie widziałem wykonania krakowskiego, możliwe więc, że było ono dobre, choć oglądając wszystkie inne, skłonny byłem raczej nie wierzyć w to przypuszczenie. Okazuje się bowiem z praktyki, że żadna z oper Moniuszki nie nasuwa tylu trudności w wykonaniu, co "Hrabina". Wspomniana wyżej "warszawskość" tej opery została w r. 1951 tym mocniej, choć raczej odmiennie nieco, podkreślona, gdyż jedynie Warszawa otrzymała niestosowaną w innych naszych teatrach adaptację Leona Schillera.
Znakomity i nieodżałowany nasz teatrolog, dokonując tej adaptacji, niezmiernie ciekawej z teoretycznego punktu widzenia, nie zdołał osiągnąć - jak można dziś po 4 latach wnioskować - zamierzonego celu w praktyce. Osobiście wątpię, czy wszelka klasyka narodowa może w ogóle podlegać jakimkolwiek przeróbkom i czy ich potrzebuje, zwłaszcza gdy dzieło (w danym wypadku "Hrabina") jest samo w sobie satyrą społeczną, której trafność możemy z dzisiejszego punktu widzenia w pełni ocenić. Wynika stąd wspomniana niecelowość i wydaje mi się, że teatrolog nasz zbytecznie przeniósł na scenę to, co mogłoby co najwyżej pozostać w komentarzu programowym,
Obecne wznowienie "Hrabiny" odbywa się niestety bez reżyserskiego nadzoru adaptatora. Szereg tekstów skrócono (skracał je ostatnio również i sam adaptator), szereg sytuacji zmieniono, inne wypadły trochę chaotycznie. Jeśli Dzidzi w czasie spektaklu u Hrabiny mówi: "Ce spectacle, c'est un debacle" - to ma sporo racji. Trudno również nie pominąć milczeniem obecnego, frakowego stroju Kazimierza. W I akcie powinien być w kontuszu, a w II w stroju rycerskim. Wszak Hrabina tytułuje go "rycerzem". Zastrzeżenia mogą budzić również krakowskie stroje w balecie II aktu.
Zmiany w obsadzie niektórych ról, dokonane przez dyrektora Bierdiajewa, bardzo trafne. Rolę tytułową śpiewaną poprzednio przez Ewę Bandrowską-Turską, która wskutek długotrwałej choroby nie ukazuje się jeszcze na scenie, kreowała tym razem Barbara Kostrzewska. Nie dysponując tym wolumenem głosu, jaki zwykliśmy w tej partii słyszeć, odtwarzała ją może "en miniature", ale - i co najistotniejsze - z właściwą tej śpiewaczce pełnią prawdziwie artystycznego charme'u. Świetnym jej partnerem był Jerzy Granowski (Dzidzi). Wzniosłą, szlachetną postać Chorążego stworzył Edmund Kossowski. Przesunięcie Kazimierza Poredy z roli Chorążego na Podczaszyca mogło sprawić dużo satysfakcji temu śpiewakowi, a już na pewno satysfakcję tę dało i roli, i... publiczności. Bronię śpiewała Krystyna Kostal, a Kazimierza - Michał Szopski.
Znakomita zwykle dyrekcja Mieczysława Mierzejewskiego, nasunęła nam tym razem pewne wątpliwości czysto stylowe. Tempa wydały się nam trochę za szybkie, a brzmienie orkiestry zbyt głośne.
Scenografia Axera i choreografia Wójcikowskiego pozostały bez zmian. Jedynie, tańcząca obecnie Omfalię, Maria Krzyszkowska wzbudzić mogła jeszcze większy, niż zwykle, podziw dla swego wielkiego, rozwijającego się stale talentu.